"Miodowe lata". Serial, który pokochały miliony widzów
"Miodowe lata" ujrzały światło dzienne na ekranie Polsatu 13 października 1998 roku - wtedy Polsat wyemitował pierwszy odcinek „Miodowych lat”. Serial został wyprodukowany na licencji amerykańskiego sitcomu z lat 50-tych, "The Honeymooners". Pierwsza seria, emitowana do 2003 roku była realizowana metodą teatralną, na żywo z udziałem publiczności w warszawskim Teatrze Żydowskim.
W związku z tym aktorzy musieli się nauczyć się tekstów na pamięć. Twórcy wspominają, że scena była obrotowa, by zmieścić tam trzy dekoracje. Widzowie dwa razy pojawiali się na sali, ponieważ dwukrotnie był nagrywany odcinek. Trzeci występ był wyłącznie dla kamer, aby aktorzy mogli zauważyć, gdzie popełnili ewentualne błędy. Niejednokrotnie zdarzało się też tak, że zabawne sytuacje wywoływały nieposkromione salwy śmiechu i wszystkich obecnych trzeba było uciszać, by kontynuować nagrania.
W większości sitcomów jest tak, że publiczności się pokazuje, kiedy mają się śmiać. U nas było odwrotnie. Była taka tabliczka, żeby ciszej reagować, przede wszystkim nie bić braw w trakcie. Uciszaliśmy publiczność (...) Mamy tę satysfakcję, że te nasze śmiechy są wykorzystywane w sitcomach do dzisiaj - przyznaje serialowy Karol Krawczyk.
W głównych rolach wystąpili Cezary Żak, Artur Barciś, Agnieszka Pilaszewska i Dorota Chotecka. Zdaniem serialowego Tadzia Norka, sukces "Miodowych lat" polegał na tym, że kreacje bohaterów zawsze będą aktualne i uniwersalne.
Bohaterowie to faceci, którzy w łatwy sposób chcieli zarobić trochę pieniędzy i jednocześnie walczyć o swoją niezależność. Poza tym ten serial bardzo lubią dzieci. Telewizja go powtarza, rośnie już kolejne pokolenie, wychowane na tym serialu
- opowiada Barciś.
Cezary Żak i Artur Barciś wspominają początki "Miodowych lat"
Nie wszyscy jednak wiedzą o tym, że mało brakowało, a głównych bohaterów mogliby zagrać inni aktorzy. Dlaczego? Początkowo Barciś i Żak nie byli w stu procentach przekonani do tych ról, bowiem nie chcieli też poświęcać etatowej pracy w teatrze na rzecz serialu. W rozmowie z Kamilem Bałukiem zdradzili, jak wyglądały ich początki w "Miodowych latach", które w czasach największej oglądalności gromadziły przed telewizorami ponad 10 milionów widzów.
Trzeba zaznaczyć, że ja uczestniczyłem w castingach, Artur jako wielka gwiazda filmu polskiego już nie musiał uczestniczyć wtedy. Uczestniczyłem w długich castingach naprawdę. Artur miał przegląd grubych aktorów. Maciej Strzembosz (producent serialu - przyp. red.) przyszedł do Teatru Polskiego, w którym byłem wtedy na etacie i powiedział właśnie, że wygrałem. Byłem świeżo po przyjęciu na etat w teatrze i powiedziałem, że odmawiam. Bardzo mu zależało, więc powiedział: dobra to ty będziesz miał próby w Teatrze Powszechnym od 10 do 14, na 15 będziecie przyjeżdżali na próby do Teatru Żydowskiego, a potem będziesz wracał wieczorem na przedstawienie do Teatru Powszechnego. Na to się zgodziłem - zdradził Cezary Żak, a Artur Barciś dodał, że również nie chciał rezygnować z teatru dla serialowej produkcji:
Zgodziłem się grać w serialu pod warunkiem, że nie będę musiał odchodzić z Teatru Ateneum i że próby mogą odbywać się między 14 a 18, a nagrania w poniedziałki. Poniedziałki mamy wolne
Na szczęście produkcja zgodziła się na to, dzięki czemu Żak i Barciś stworzyli kultowy już duet sceniczny, który bawił setki widzów w Teatrze Żydowskim i miliony przed telewizorami. Nie wszyscy jednak wiedzą o tym, że serialowy Tadeusz Norek, gdy zobaczył amerykański pierwowzór "Miodowych lat", nie do końca był przekonany do produkcji. "The Honeymooners" nie zrobiło na nim najlepszego wrażenia:
To było okropne. Tam aktorzy nie grali, tylko się wygłupiali. Ja wychowany na komedii, która jest serio i poważna, powiedziałem, że nie chcę
Jednak praca polskich scenarzystów i twórców serialu sprawiła, że polska wersja stała się prawdziwym hitem i bawiła do łez. Co więcej, lata mijają, a widzowie z sentymentem wracają do życiowych perypetii Karola Krawczyka i Tadeusza Norka.