Keith Urban w RMF FM
Keith Urban to artysta, który nie przestaje zaskakiwać. Muzyk kojarzony z country wciąż poszukuje i chętnie łamie gatunkowe stereotypy. Robi to niezwykle skutecznie, bo skradł serca fanów z całego świata. Niedawno na rynku muzycznym pojawił się 10. album studyjny „The Speed of Now Part 1”.
Mateusz Opyrchał: Pomyślałem, że naszą rozmowę zacznę od jednego zdania – Album „The Speed of Now Part 1” jest jedną z niewielu fajnych rzeczy, jaka przydarzyła się w roku 2020!
Wow, dziękuję bardzo! To strasznie miłe słyszeć takie słowa i jestem ogromnie wdzięczny, że odbiór tego albumu jest tak pozytywny.
To jedna z tych płyt, którą puszczasz w drodze do pracy i twój dzień jest od razu lepszy.
Bardzo, bardzo dziękuję! Dokładnie o to mi chodziło nagrywając tę płytę – jest mi bardzo miło, że mogłem pomóc! (śmiech) Zależało mi na tym, żeby ludzie poczuli, że żyją, nie tracąc nadziei w tym trudnym dla wszystkich czasie.
Keith Urban o nowej płycie, miłości do muzyki i współpracy z P!NK
Wydajesz dziesiątą płytę, jesteś międzynarodową gwiazdą, jednym z najbardziej liczących się artystów country na świecie. Kiedy to wszystko się zaczęło?
Dorastałem w Australii. Zacząłem grać na gitarze w wieku sześciu lat kiedy ojciec kupił mi pierwszy instrument. Mając lat piętnaście przerwałem naukę w szkole. Wtedy dla mnie liczyła się tylko muzyka. Miałem kilka zespołów, z którymi potrafiłem grać pięć nocy w tygodniu po 4 godziny bez przerwy. W wieku dwudziestu trzech lat wyjechałem do Stanów. Moim marzeniem było zrobienie kariery w Nashville.
I ta kariera trwa do dziś, a ty wydajesz się być szalenie zakochany w muzyce…
Bo jest dla mnie wszystkim. Jest życiem, jest oddychaniem i wszystkim dookoła. Mam wrażenie, że to moja religia, bez której nie mógłbym żyć. Ktoś kiedyś zadał mi takie pytanie – „Kiedy zorientowałeś się, że chcesz do końca życia tworzyć muzykę?”. To trochę tak, jak z raczkującym dzieckiem, które wreszcie zaczyna chodzić. Nikt wtedy nie pyta „kiedy zorientowało się, że będzie chodzić”, tylko po prostu to robi. Ja tak miałem z muzyką – nigdy nie myślałem o graniu, po prostu zacząłem grać.
To nie jest tak, że zawsze była tylko muzyka country. Podobno grałeś kiedyś w heavy metalowej kapeli!
Tak jest! Miałem kiedyś zespół o nazwie Fractured Mirror. Graliśmy covery Scorpionsów, White Snake, Judas Priest… Generalnie ciężkie granie!
Trochę daleko od country…
Tak! (śmiech) Kochałem grać w tym zespole, jednocześnie słuchając w domu płyt mojego taty z muzyką country. Cały czas próbowałem to jakoś ze sobą połączyć. Moja przygoda z muzyką przebiegała przez wiele gatunków… Rock, pop, blues, country, soul… Sporo tego było. W moim domu rodzinnym zawsze była muzyka – mój tato grał na perkusji, dziadek na fortepianie.
Nie musiałeś szukać zespołu – wystarczyło założyć go z domowników. Mieliście garaż na próby?
Właśnie nie… Co więcej, nie słyszałem mojego taty grającego na bębnach mniej więcej do dwunastych urodzin. Grał w młodości, potem ożenił się z moją mamą, założył rodzinę i przestał. Jego bębny zawsze były w domu, potem wrócił do gry na chwilę ale szybko przejąłem jego zestaw i sam zacząłem grać. Pamiętam jak przychodziłem do domu po szkole, siadałem za bębnami taty, które stały w garażu, zakładałem słuchawki i zaczynałem grać. Potrafiłem grać godzinami. Bardzo to kochałem!
I tak zaczęła się przygoda, która przez lata dała ci możliwość współpracy z wieloma artystami, żeby w końcu trafić na P!nk. Pierwszy raz spotkaliście się przy pracy właśnie nad singlem „One Too Many”. Wygląda na to, że sprawiło wam to sporo frajdy…
Zawsze podziwiałem P!nk. Pamiętam, że od początku chciałem z nią zaśpiewać. Wysłałem jej ten numer, odpowiedziała na mojego maila praktycznie od razu, potem oddzwoniła mówiąc, że jest zachwycona i chce byśmy razem zaśpiewali. To był marzec i chwilę później zaczęła się pandemia. Nie miałem z nią kontaktu przez kilka miesięcy… Już nawet pogodziłem się z tym, że nic z tego nie będzie. I jakoś w lipcu zdecydowała się wejść do studia w Kalifornii, nagrała wokal do „One Too Many” i wysłała do mnie. Odsłuchałem nagranie w moim domowym studiu i zaniemówiłem. To było coś niesamowitego. Nie wyobrażam sobie nikogo bardziej idealnego do tego utworu. Zaśpiewała to jeszcze lepiej niż na demie… Nieprawdopodobna artystka…
„One Too Many” mówi o rozstaniu, tęsknocie, siedzeniu w barze i zapijaniu smutków… trochę pasuje do roku 2020.
Jak najbardziej! (śmiech) Tak naprawdę każdy może utożsamić się z tym utworem… Ja mogę się w nim odnaleźć i jestem pewien, że wielu ludzi na świecie także.
Chociaż, wydanie wszystkich pieniędzy pijąc w samotności to nie jest dobry pomysł, zwłaszcza w trakcie kryzysu (śmiech)
Nie… (śmiech) Ale jestem przekonany, że wielu z nas zdarzyło się to robić, mnie również.
Keith Urban o życiu w izolacji, pracy nad sobą i planach na przyszłość
W trakcie lockdownu robiliśmy i robimy też wiele ciekawych rzeczy. Co tobie dał ten czas z samym sobą, w domu? Przygotowania do trasy, nagrywanie nowych rzeczy…
Tak… Jestem gotowy, żeby wskoczyć na scenę. Tak naprawdę byłem na to gotowy już kilka miesięcy temu. Przyznam, że łamie mi się serce, kiedy wydaję album i nie mogę go zagrać dla ludzi, na scenie… Chciałbym odwiedzić miejsca, gdzie jeszcze nie miałem okazji grać koncertu. Takim krajem jest Polska – bardzo chciałbym do was przyjechać! Z jednej strony jestem wdzięczny i szczęśliwy z powodu premiery nowego albumu ale jednocześnie frustruje mnie fakt, że nie mogę ruszyć w trasę.
Czyli potrafisz sobie samemu jakoś wytłumaczyć fakt, że ta izolacja potrwa pewnie jeszcze kilka miesięcy i w sumie nie mamy na to wpływu…
Ten czas nauczył mnie bycia tu i teraz, nie zapominając jednocześnie, żeby cały czas coś robić i być kreatywnym. W czasie kiedy wszystko wokół jest ograniczone, tak naprawdę nic nie jest takie jak było kiedyś, nie możemy zapominać, żeby robić to co kochamy.
Dobry czas, by popracować nad samym sobą ale też odbudować relacje z najbliższymi…
Dokładnie… Jesteśmy bardzo wdzięczni z moją rodziną za to, że w tym czasie możemy być razem. Nie wszyscy mogą. Dlatego wziąłem udział w akcji, która miała na celu wsparcie pracowników służby zdrowia i akcji One World „Global Citizen”. Obydwoje z żoną próbujemy pomóc na ile jest to możliwe.
A udało Ci się zrobić coś tylko dla siebie? Może jesteś już mistrzem w gotowaniu…
O nie! (śmiech) Ale cieszę się z jednej rzeczy – udało mi się wreszcie zmienić struny w gitarze elektrycznej, na cieńsze. Zawsze chciałem to zrobić i poćwiczyć grę na cieńszych niż zwykle i wreszcie miałem na to czas.
Czyli najbardziej cieszą małe rzeczy…
Tak jest… I gra na gitarze! (śmiech)
To co, oprócz gry na gitarze i pomagania innym robi w życiu Keith Urban? Co, tak jak muzyka, sprawia ci przyjemność?
Dobre pytanie… Uwielbiam jeździć samochodem. Mam ich sporo i uwielbiam prowadzić każdy z nich. Mój ojciec zaraził mnie pasją do samochodów i tak już zostało. Muzyka i samochody. Szczerze mówiąc ten rok minął mi na kończeniu albumu i jego promocji. Czas, którego nie spędzałem z rodziną, przeznaczałem na pracę w studiu.
Mam nadzieję, że już niebawem zobaczymy się na koncercie…
Jestem bardzo wdzięczny za odbiór mojej muzyki, nowego albumu i singla „One Too Many” z P!nk. Też mam ogromną nadzieję, że niedługo zobaczymy się na koncercie w Polsce!
Keith Urban
Australijski piosenkarz country, gitarzysta, zdobywca dwóch nagród Grammy. Wyjątkowy artysta, który na swoim koncie ma dziesięć milionów płyt sprzedanych w Ameryce i Australii, co zdaje się być świetnym początkiem tej błyskotliwej kariery. Prywatnie mąż słynnej aktorki i modelki, Nicole Kidman.
Urodził się i dorastał w Whangarei w Nowej Zelandii. Jego rodzice byli miłośnikami kultury amerykańskiej, zwłaszcza muzyki country. W wieku sześciu lat zaczął grać na gitarze, a już dwa lata później dał pierwszy koncert. W 1992 roku przybył do Ameryki i rozpoczął pełną sukcesów karierę, która zapewniła mu ogromny szacunek krytyki i tłumy oddanych fanów.
Po kilku latach w drodze, koncertowaniu bez większego rozgłosu, podpisał kontrakt z Capitol Records. Wydał wówczas trzy albumy, które sprzedano w pięciu milionach egzemplarzy tylko w trzech krajach - USA, Kanadzie i Austrii. W 2002 roku wydał krążek „Golden Road”, zawierający takie przeboje jak „Somebody Like You” czy „Song for Dad”. Płyta zaowocował aż siedmioma singlami w notowaniu Top 5, a cztery z nich dotarły do najwyższego miejsca list przebojów.
Dwa lata później do sklepów trafił album „Be Here”, który najpierw pokrył się w USA platyną, a potem osiągnął ten status także w innych krajach. Wydawnictwo promowane było aż pięcioma znakomitymi singlami:
- „Days Go By”,
- „You're My Better Half”,
- „Better Life”,
- „Making Memories of Us”,
- „Tonight I Want To Cry".
W swoim życiu muzyk był uzależniony od narkotyków, głównie od kokainy. Pod koniec 2006 roku przeszedł terapię odwykową. Oczyścił się z nałogu, wydając w tym samym roku czwarty studyjny album zatytułowany „Love, Pain&The Whole Crazy Thing”. Krążek dotarł na szczyt Listy Najpopularniejszych Albumów Country według magazynu Bilboard i utrzymał się tam przez kilka tygodni z rzędu. Płyta znalazła się również w pierwszej 10. płytowego Top 200 tego prestiżowego pisma. Rok później odbył światowe tournee po USA, Anglii, Niemczech i Austrii.
Magazyn Country Weekly uznał go „najseksowniejszym mężczyzną w muzyce country”. Los sprzyja wokaliście również w życiu prywatnym. Jest bowiem szczęśliwym mężem sławnej aktorki Nicole Kidman - laureatki Oscara i twarzy jednej z najbardziej rozpoznawalnych marek świata mody. Zadedykował jej piosenkę „Once in a Lifetime”, promującą album „Love, Pain & the Whole Crazy Thing”. Gwiazdor wyznał także w jednym z wywiadów, że kilka jego nowych piosenek powstało dzięki głębokiemu uczuciu, jakim darzy swoją żonę.