Poplista

1
Zalia Diament
2
Switch Disco, Charlotte Haining, Felix I Found You
3
sanah Miłość jest ślepa

Co było grane?

12:00
FAKTY RMF FM
12:04
Cyndi Lauper / Frank Sinatra Santa Claus Is Coming To Town
12:07
Tate McRae Greedy

Doda i jej mąż mają poważne problemy. Piosenkarka komentuje: "Nie uciszycie nas"

Wczoraj na łamach portalu wyborcza.pl ukazał się artykuł, w którym pod adresem producenta filmowego Emila Stępnia, prywatnie męża Dody, wysuwane są poważne oskarżenia dotyczące oszustw finansowych. Artykuł opiera się na zwierzeniach ludzi, którzy mieli zainwestować w rzekomo produkowany przez Stępnia film, z którym ostatecznie ten nie miał nic wspólnego. W sprawie głos postanowiła zabrać jego żona.

Kilkanaście godzin temu Internetem wstrząsnął opublikowany przez portal wyborcza.pl artykuł autorstwa Grzegorza Szymanika, w którym dziennikarz opisuje – wedle tytułu – „Jak firma Emila Stępnia i Doroty „Dody” Rabczewskiej zebrała pieniądze na film, którego nie produkowała”. Autor tekstu dotarł do inwestorów, którzy mieli powierzyć mężowi Dody pieniądze na produkcję filmu o Dywizjonie 303. W sierpniu tego roku premiery miały aż dwie produkcje na temat tej legendarnej formacji wojskowej – jednym z nich był „303. Bitwa o Anglię” w reżyserii Michaela Paszko. Początkowo w zbieranie funduszy na ten film zaangażowany miał być właśnie Stępień.

Stępień wyłudzał pieniądze?

Jak wynika z informacji, do których dotarł dziennikarz „Gazety Wyborczej”, mąż Dody miał podpisywać z pozyskanymi inwestorami umowy i ściągać od nich należne z tego tytułu fundusze na produkcję. W międzyczasie jednak umowa ze Stępniem miała zostać rozwiązana, jednak ten nie przestał gromadzić środków na obraz, do którego produkcji dopiero co stracił prawa. „Mieliśmy z nim bardzo utrudniony kontakt. Budżet filmu wzrósł, a finansowania od Stępnia nie było. Więc jednostronnie rozwiązałem umowę z Ent One Investments” – powiedział „Wyborczej” o zakończeniu współpracy ze Stępniem reżyser „303. Bitwa o Anglię”.

Pomimo zakończenia współpracy Michaela Paszko z firmą Emila, ten miał zataić ten fakt przed inwestorami i nadal wysyłać im raporty z działań i wyników finansowych. W tym samym czasie Stępień miał zacząć mieć problemy z płaceniem partnerom za film „Pitbull. Ostatni pies”.

„Przestał odbierać telefony”

„Kiedy zacząłem go pytać o pieniądze, przestał odbierać ode mnie telefony. Albo mówił, żebym czytał komunikaty. Albo że jak wyjdzie DVD, to coś dostanę. Naciskałem, to straszył kancelarią prawną” – powiedział dziennikarzowi „Wyborczej” producent sprzętu medycznego z Zabrza, który zainwestował w ten film niecały milion złotych. Inny inwestor twierdzi natomiast, że Stępień go szantażował. „Kiedyś zaprosił mnie na bankiecik w Warszawie. Był alkohol. W pewnym momencie Stępień powiedział, że chętnie poszedłby na jakieś dziewczyny. I poszliśmy do klubu go-go. Nic tam nie było, posiedzieliśmy, napiliśmy się wódeczki. I kiedy zacząłem pytać o pieniądze, napisał mi, że ma nagrania z tego lokalu. Opublikuje je i wyśle mojej rodzinie. Mam to na mailu. Złożyłem doniesienie do prokuratury. Byłem już w tej sprawie przesłuchiwany” – powiedział „Wyborczej” mężczyzna, który chce zachować anonimowość.

Pytania bez odpowiedzi

W końcu Szymanik z „Gazety Wyborczej” podjął próbę skontaktowania się z mężem Dody. Ten początkowo go zbywał, a gdy już doszło do rozmowy, była ona – jak pisze dziennikarz – bardzo „dziwna”, a Stępień nie odpowiadał na jego pytania. „Jest nerwowy, mówi szybko i niewyraźnie, bo nos ma zatkany. Pytam, czy ma coś wspólnego z filmami o dywizjonie, a on tłumaczy, że co prawda się przymierzał, ale wycofał się – i z jednego, i z drugiego. W tym drugim to był trochę jako producent, a potem koproducent, ale zrezygnował”- relacjonuje przebieg rozmowy autor tekstu o przekrętach firmy Emila Stępnia.

Początkowo dziennikarz piszący dla „Wyborczej” próbował się kontaktować również z Dodą, ale jego próby spełzły na niczym. Kiedy jednak materiał o jej mężu został opublikowany, ta sama zdecydowała się publicznie zabrać głos. Oskarżenia pod adresem męża i swoim skomentowała za pośrednictwem mediów społecznościowych. W serii filmików na InstaStories, z filtrem psa na twarzy, stwierdziła, że artykuł w „Wyborczej” to próba ich zastraszenia, by ukryć niewygodne fakty, którymi dysponują Rabczewska i Stępień.

Doda komentuje oskarżenia

„Zaczęła się kampania przeciwko mojemu mężowi, która ma na celu zdyskredytowanie go i podważenie jego wiarygodności w branży filmowej. Ze spokojem i nieukrywaną radością muszę stwierdzić, że nic to nie da” – stwierdziła piosenkarka. Podczas relacji na InstaStories zdradziła, że sprawa może mieć związek z najnowszą produkcją, jaką szykują małżonkowie. „Film „Dziewczyny z Dubaju” pojawi się, obojętnie czy będziemy zastraszani, czy linczowani publicznie kłamstwami w artykułach” – ostrzega Rabczewska.

„Mój mąż współpracuje z najlepszymi dziennikarzami śledczymi, którzy przygotowali dla niego listę nazwisk znanych osób, niekiedy też bardzo wpływowych. Czy blokowanie tego filmu poprzez pisanie takich niemiłych i kłamliwych artykułów na temat producentów tegoż dzieła to jest dobry pomysł? Nie. My i tak zrobimy ten film” – zapewnia piosenkarka, która jest przekonana, że publikacja materiału przedstawiającego jej męża w złym świetle miała na celu odwiedzenie go od stworzenia filmu na kontrowersyjny i niewygodny temat.

„Nie damy się zastraszyć”

Rabczewska twierdzi, że artykuł „Jak firma Emila Stępnia i Doroty „Dody” Rabczewskiej zebrała pieniądze na film, którego nie produkowała” to stek bzdur i pomówień. „Nie jestem fanką opłaconych artykułów, więc dziennikarzowi z „Gazety Wyborczej”, który kompletnie nie słuchał, co się do niego mówi – bo już wiedział, co chce napisać – serdecznie gratuluję rzetelności. Jeżeli przez jego intencjonalne działanie nasza firma poniesie jakiekolwiek straty, będziemy się ich domagać w sądzie. Myślę, że zrozumie mnie tu każdy właściciel firmy” – stwierdziła żona producenta.

Doda przekonuje, że ani ona, ani jej mąż nie dadzą się zastraszyć. Zapewnia, że film „Dziewczyny z Dubaju”, który jej zdaniem był powodem nagonki, powstanie i tak. „Nie opłaca się takie zachowanie. Nikogo ono nie przestraszy, ani nie zablokuje. Mało tego, im więcej się będzie takich rzeczy działo, tym bardziej nam to daje do zrozumienia, że musimy mieć więcej motywacji, bo warto” – mówi piosenkarka.

Polecamy