Lech Janerka zaczął występować publicznie pod koniec lat 70., dziś jest cenionym, wielokrotnie nagradzanym artystą rockowym, a jego muzyka inspiruje kolejne pokolenia słuchaczy i twórców. „Jezu, jak się cieszę”, „Konstytucje”, „Strzeż się tych miejsc”, „Rower”, „Paradoksy”, czy „Lola (Chce zmieniać świat)” – to zaledwie kilka z hitów, które wylansował. Założyciel zespołu Klaus Mitffoch w 1984 roku rozpoczął karierę solową. Wydał 8 albumów studyjnych, a ostatni miał swoją premierę w ubiegłym roku.
Lech Janerka o płycie, którą wydał po 18 latach, poziomie współczesnej muzyki i Taylor Swift
„Gipsowy odlew falsyfikatu” pojawił się na rynku muzycznym 18 lat po premierze poprzedniego albumu „Plagiaty”. Nowy krążek został bardzo dobrze przyjęty przez fanów i recenzentów. Wiosną tego roku podczas 30. jubileuszowej gali Fryderyków w Gliwicach zdobył aż 5 nagród (we wszystkich kategoriach, w których był nominowany) - dla artysty roku, kompozytora, autora, za utwór roku i album roku – alternatywa.
Lech Janerka był gościem Mateusza Opyrchała. W podcaście STUDIO 96.0 opowiedział m.in. o pracy nad albumem, wsparciu żony, relacjach z wnuczkami, swoich koncertach, twórczości współczesnych artystów, a nawet Taylor Swift.
Czy pan ma takie poczucie, że już nic nie musi i mogą panu dać „święty spokój”? – zapytał autor podcastu STUDIO 96.0, odnosząc się do nastroju najnowszej płyty artysty. 71-latek odpowiedział:
Wie pan co, miałem takie poczucie, kiedy dostałem Fryderyka „pośmiertnego”, Złotego Fryderyka – to było 10 lat temu. No i w tym poczuciu dotrwałem do dzisiaj.
„I oczywiście, po drodze pojawiają się różne, dziwne epizody. Z tym, że „nic nie muszę”, no to – wie pan – jest jakby antenowa przesada. Muszę płacić rachunki, muszę odżywiać, czasami muszę pospać. I tak dalej. Ale rzeczywiście nie czuję takiego parcia, żeby robić rzeczy związane z graniem na siłę i w pośpiechu”.
Na ostatnią płytę fani czekali 18 lat. Dlaczego? Artystka skomentował to, wyjaśniając:
Trochę to wynikało z moich nieudolności, a trochę z tego poczucia właśnie, że „nie śpieszmy się. To nie wyścigi, to nie fabryka”. I wyrobienie płyty powinno też w jakimś stopniu sprawiać frajdę.
„Ja pamiętam takie czasy, kiedy płytę nagrywało się w studio i pierwszą rzeczą, którą się widziało, wchodząc do tego studia, był taki wielki zegar z sekundnikiem. I ten sekundnik: tik, tik, tik… No i to było przerażające. Bo czasami fajnie szło, a czasami kiepskawo. No i wtedy zaczynał się pośpiech. Zaczynały się nerwy. No i czasami rzeczy, które puszczaliśmy, były dalekie od tego, jakie byśmy chcieli, żeby były. Tutaj właściwie wszystko nagrywaliśmy w domu. Robiliśmy płytę przez telefon”.
W pewnym momencie rozmowy 71-latek opowiedział o rodzinnych relacjach. Zdradził, jaką muzyką interesują się jego wnuczki. Na pytanie, czy nie ciągnęły go na koncert Taylor Swift Janerka zareagował i przyznał, że słuchał 34-latki z Pensylwanii.
Ja z zaciekawieniem, zainteresowaniem kiedyś posłuchałem, ale nie zwaliło mnie z nóg. Bardzo solidnie śpiewa dziewczyna. (…) Mówi o rzeczach dotyczących współczesności. Wiem, że w tej chwili poparła Kamalę Harris. Co jest jakimś takim sygnałem, że na czymś jej tam zależy.
Muzyk dodał też, że nie jest fanem oglądania i uczestniczenia w show: „Nie lubię widowisk. Takiego przerostu formy nad treścią, a ona jednak gdzieś tam plasuje się w takiej działce, gdzie się zmienia dekoracje co drugi utwór i stroje co trzeci”. Przyznał, że sam koncertuje i jego występy wyglądają zupełnie inaczej. Z przymrużeniem oka dodał, że na nich - w porównaniu do spektakularnych produkcji gwiazd muzyki pop - „wieje nudą”.