Legenda o grobie generała na Wielkiej Sowie
Jako pierwsza poszła pod lupę legenda o grobie generała na Wielkiej Sowie. Wydarzenia, które opisuje rozgrywały się w czasie wojny trzydziestoletniej. Wtedy właśnie w okolicy Gór Sowich zginął pewien szwedzki generał. Pochowano go na Wielkiej Sowie, ale wojskowy miał tak nieczyste sumienie, że po śmierci jego duszy nie było dane zaznać spokoju. Duch generała błąkał się więc całymi dniami i nocami po Górach Sowich i nękał wszystkich, których napotkał na swojej drodze. Jego pokuta miała bowiem trwać aż dwieście lat.
Legenda głosi, że każdy, kto napotkał ducha generała, opowiadał później, że chodził on zawsze w pięknym mundurze zdobionym złotem. Dodatkowo u pasa nosił złotą, wysadzaną diamentami szpadę. Pogłoski prawdopodobnie wzięły się z opowieści o skarbach, które miały być ukryte w grobie zmarłego wojskowego.Jak to zwykle bywa, w końcu znalazło się kilku śmiałków, którzy chcieli sprawdzić, ile jest prawdy w tych pogłoskach. Postanowili więc rozkopać grób i poszukać słynnych skarbów. Gdy dotarli na miejsce, nagle spod ziemi wybrzmiał przerażający grzmot. Grób otworzył się przed nimi sam. Oczom poszukiwaczy skarbów ukazał się wówczas sam generał. Przerażani uciekli do swoich domów. Od tej pory nikt więćej nie odważył się już szukać skarbów w grobowcu przeklętego, szwedzkiego generała.
Historia o meteorycie z Piławy Górnej
Na początek warto wspomnieć, że historia ta nie jest legendą, a wydarzyła się naprawdę. Jest jednak tak niesamowita i niezwykła, że można by ją do tego grona zaliczyć. Wydarzenie, które opisuje miało miejsce dokładnie 17 maja 1879 roku w Piławie Górnej. Około godziny 16.00 miasteczkiem wstrząsnął potężny wybuch. Towarzyszący my błysk był widoczny w promieniu 40 kilometrów. Mieszkańcy Piławy oraz okolicznych osad usłyszeli wówczas grzmot podobny do wystrzału armatniego, a następnie gwizd. Jednym ze świadków tego wydarzenia była kobieta, pracująca wtedy w polu. Jak opisują źródła, wspominała ona o tym, jak nietypowa, świetlista kula z wielkim impetem uderzyła o ziemię, a następnie wbiła się w pole wyrzucając wokół ziemię. Jak się okazuje, był to fragment meteorytu, który spadł tego dnia pomiędzy Kluczową, a dworcem w Piławie Górnej i ważył około kilograma. Odłamek ten wbił się w ziemię na głębokość około 30 cm. Drugi fragment meteorytu, ważył nieco mniej niż kilogram i spadł w okolicy jednego z domów w Kośminie. Oba odłamki dzieliła odległość około 3 km.
Warto zaznaczyć, że była to jedna z nielicznych sytuacji, w których udało się zaobserwować sam upadek i odnaleźć pozostałości meteorytu. Kamień został później dokładnie przebadany przez specjalistów z Wrocławia. Jest to tak zwany chondryt. Meteoryt jest czarny i wtopione są w niego liczne białe i zielone kuleczki. Obecnie kawałki tego meteorytu znajdują się w muzeach na całym świecie. Jego największy fragment można natomiast zobaczyć w Muzeum Mineralogicznym we Wrocławiu.
Skąd wzięły się Góry Sowie
Dawno, dawno temu, w osadzie ukrytej w dzikiej puszczy oraz w niedostępnych górach żył pewien bogaty kmieć. Był on ojcem siedmiu córek, a każda z nich cechowała się niespotykaną urodą. Kmieć miał tego świadomość i w związku z tym nie zamierzał wydać córek za byle chłystka. W grę wchodziła jedynie głowa w koronie. Niestety, mimo że nie brakowało młodzieńców, którzy ubiegali się o względy jego córek, nie znalazł się żaden, który byłby godny poślubić którąkolwiek z pięknych niewiast. One same zaś coraz bardziej miały za złe ojcu, jego upór w tej kwestii. Pewnego dnia postanowiły więc uciec z domu. Tu z pomocą przyszedł im wędrowny kupiec, który podarował im czarodziejską chustę. Miała ona magiczną moc, która pozwalała zamieniać ludzi w zwierzęta. Był tylko jeden warunek. Czar przestawał działać dopiero, gdy zaczarowany człowiek przedostał się na drugą stronę gór. Córki zamieniły się więc zwierzęta i uciekły.
Po zniknięciu córek kmieć zdenerwował się bardzo i od razu rozpoczął ich poszukiwania. Te nie przynosiły jednak żadnych rezultatów. Wściekły ojciec poprosił więc o pomoc czarownicę, mieszkającej w pobliskiej grocie.
"Pomogę ci, ale żebyś nie żałował"
– powiedziała kmieciowi wiedźma oraz postawiła mu warunek.
"Przebacz córkom, a zawołam je i same wrócą"
– dodała.
Chłop nie chciał jednak przystać na taką propozycję. Wiedźma dała mu więc zaczarowaną gałązkę.
"Gdy nią pomachasz, zamienisz się, w jakie chcesz zwierzę i dogonisz córki"
- powiedziała.
Dziewczęta zobaczyły, co zrobiła czarownica, i zamieniły się w zające. Ojciec pomachał różdżką i postanowił gonić je pod postacią jastrzębia. Te wówczas przybrały postać saren. Ojciec zaś przemienił się w wilka i zagonił córki-sarny na szczyt góry, skąd nie miały już gdzie uciec. Nie pozostało im nic innego tylko zamienienie się w ptaki. Przybrały więc postać sów i rozpierzchły się po grotach i dziuplach leśnych. Ojciec nie potrafił ich złapać. Odruchowo machając różdżką krzyknął "A to baran ze mnie" i zamienił się wówczas w barana. I tak już zostało na zawsze. Jego córki wciąż zamienione w ptaki usiłowały w tym czasie odnaleźć drogę na drugą stronę gór. Nie mogły jednak odlecieć zbyt wysoko, by móc wydostać się z kniei. Zostały wiec sowami na zawsze. Od tego momentu ludzie nazywają góry, w których zostały Górami Sowimi.