Legenda o Platanie Mateuszu
W Szwecji, na tronie zasiadał wtedy król Karol X Gustaw. To za jego sprawą w 1654 roku dokonano pamiętnego, uroczystego pochówku ostatniego księcia zachodniopomorskiego Bogusława XIV. Po tym wydarzeniu król szwedzki wypowiedział wojnę Polsce. Przez Szczecin przechodziły wojska szwedzkie i wiele kompanii piechoty. Maszerujące oddziały nie oszczędzały niczego, po drodze paląc wsie, gwałcąc, mordując mieszkańców oraz rekwirując trzodę i bydło. I właśnie w jednej z takich wsi mieszkał wówczas kilkunastoletni Mateusz. Jego ojciec został zamordowany przez cesarskich dragonów, zanim on sam przyszedł na świat. Jego matka Maria, kobieta o wyjątkowej urodzie, często wzdychała ze smutkiem wspominając swojego męża Mateusza, po którym syn przejął imię. Bywało, że szlochała w kącie, gdy bieda dawała się we znaki. Mimo że nie brakowało przystojnych i nierzadko zamożnych mężczyzn, którzy zabiegali o jej względy, matka Mateusza odrzucała ich zaloty, gdyż pragnęła wychować syna na podobieństwo swojego zmarłego męża.
Najazd wojsk brandenburskich
Po latach Mateusz wyrósł na dorodnego młodzieńca. Był dumą i podporą dla, ciężko doświadczonej przez los, matki. Pewnego dnia, doglądając inwentarza, zauważył zbliżające się od północy wojska brandenburskie. Mateusz natychmiast ostrzegł matkę, żeby się skryła a sam czym prędzej począł biec w stronę miasta, aby uprzedzić Szczecinian o niebezpieczeństwie. Biegł bez wytchnienia. W pewnym momencie jeden z jeźdźców brandenburskich, odłączywszy się od oddziału zaczął go ścigać. Kiedy Mateusz minął już pierwszy pas umocnień i biegł w kierunku kościoła św. Piotra i Pawła , czuł już na plecach koński oddech. Do bramy pozostało mu już jednak niewiele. Musiał jeszcze tylko przebiec przez osadę klasztorną, leżącą poniżej kościoła. Na murach dostrzegł już sylwetki szwedzkich strzelców, nie zdających sobie sprawy z nadciągającego niebezpieczeństwa. Nagle zaczął się jednak zastanawiać, w jaki sposób ma ich ostrzec, gdy jest tak zadyszany, że nie może wydobyć z siebie głosu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, podczas gdy wojska brandenburskie coraz bardziej zbliżały się w stronę murów.
Jak platan uratował miasto
W pewnym momencie stała się rzecz niespodziewana. Mateusz stanął w miejscu jak wryty i nie mógł już dalej zrobić ani jednego kroku. Poczuł jak nogi dosłownie wrastają mu się w ziemię a ramiona zamieniają się w rozłożysty platan. Koń wraz z goniącym go jeźdźcem w oka mgnieniu przeobraził się natomiast w olbrzymi głaz. W tej samej chwili zerwał się również wiatr. Szum platana dało się usłyszeć na murach obronnych. Szwedzcy obrońcy zwrócili wzrok w kierunku drzewa, którego wcześniej tam przecież nie było, a za nim dostrzegli nadchodzącą nieprzyjacielską armię. Podnieśli więc alarm, zaryglowali bramy, a mury obsadzili dodatkowymi żołnierzami złożonymi z kompanii mieszczańskich.
Oblężenie liczących około 6 tysięcy ludzi wojsk brandenburskich i cesarskich trwało od 29 września do 16 listopada 1659 roku. Miasta broniło około 2 tysiący żołnierzy szwedzkich i 11 kompanii mieszczańskich. Król szwedzki Karol XI w nagrodę za skuteczną obronę miasta udekorował szczecińskiego gryfa koroną królewską, podtrzymywaną przez dwa lwy szwedzkie. Burmistrzom miasta i ich następcom nadano też tytuły szlacheckie. Dodatkowo wspomniany herb ozdobiony został laurowym wieńcem.
Na próżno zrozpaczona Maria oczekiwała na powrót swojego syna. Długo przeżywała cierpienia z powodu jego utraty podobnie jak wcześniej z powodu śmierci męża. Dziś przy wjeździe na trasę zamkową od strony miasta stoi samotny, liczący ponad 300 lat platan. Wsłuchując się w jego szum możecie podobno usłyszeć historię, po której obok niego do dzisiaj w wielu punktach miasta pozostał herb z głową gryfa szczecińskiego, ozdobionego koroną podtrzymywaną przed dwa lwy szwedzkie i wieniec laurowy wokół nich. Przystańcie przy platanie jak będziecie mieli okazję i wspomnijcie bohaterski czyn Mateusza, Pana Mateusza. Pozostał przy nim także granitowy głaz - pamiątka po brandenburskim jeźdźcu, uczestniku najazdu na Szczecin w 1659 roku.
Legendę poznaliśmy dzięki panu Ryszardowi Kotli. Więcej podobnych historii i nie tylko znajdziecie na stronie Szczecin Pomorze.