Martyna Chomacka miała poważny wypadek
Martyna Chomacka jest doskonale znana widzom „MasterChefa”. Finalistka 7. edycji kulinarnego formatu ma teraz za sobą traumatyczne przeżycie. Za pośrednictwem mediów społecznościowych przekazała, że w czwartek miała wypadek na autostradzie. Razem z nią w samochodzie podróżowali partner i pies.
- ŻYJEMY I JESTEŚMY RAZEM - aktualnie nic więcej nie ma dla mnie znaczenia… W czwartek mieliśmy poważny wypadek. Nasze auto zostało zmiażdżone z przodu i z tyłu. Jeśli jechaliście A2 z Warszawy w kierunku Poznania, około 14:00 mogliście stać z tego powodu długo w korku – napisała.
To wszystko trwało może 2 sekundy. Pamiętam, tylko że Łukasz krzyknął do mnie „uważaj będę hamował!”. Nagle auta przed nami mocno zwolniły. On zdążył. Był czujny i uważny ale już człowiek za nami nie.
Wyjaśniła, że wjechało w nich rozpędzone auto. Na szczęście jej partner wykazał się dużą przytomnością i skręcił w barierki, aby nie uderzyć w inne samochody, a od śmierci dzieliło ich niewiele.
- (…) Przeżyliśmy ten wypadek cudem. Zadziałały wszystkie systemy, poduszki i kotary uruchomiły się od razu. Po wypadku zarówno samo auto zadzwoniło po pomoc, jak i mój telefon. Byłam w szoku że nagle ktoś do mnie mówi, i pyta o stan zdrowia. Lokalizacji nie musiałam podawać ani się nad tym zastanawiać. Naprawdę jestem pod wrażeniem współczesnej technologii – wyjaśniła.
Martyna Chomacka z „MasterChefa”miała wypadek. Cudem przeżyła
Martyna Chomacka dodała, że mieli ogromne szczęście. Są mocno poobijani, ale ich życie nie jest zagrożone.
- My skończyliśmy wypadek mocno poobijani. Dużo siniaków, ran i zadrapań. Łukasz ma problem ze skręcaniem głowy i boli go kark, wczoraj w sumie bolało nas całe ciało (dzień po wypadku jest najgorszy) ale naprawdę mogło być o wiele gorzej – poinformowała.
Podkreśliła, że przybyli na miejsce strażacy nie mogli uwierzyć, że przeżyli ten wypadek. Ich pupil żyje dzięki temu, że był przypięty specjalnymi pasami bezpieczeństwa. Zamieściła tez kilka zdjęć, na których widać między innymi zmiażdżone auto.
Strażacy nie mogli uwierzyć, że wszyscy, razem z Nori wyszliśmy z wypadku żywi. Ona szczególnie. Powiedzieli nam, że pies praktycznie zawsze ginie przy takim uderzeniu.
- Nori uratowały pasy, którymi była przyjęta do swojego siedziska i auta. A pamiętam, że gdy Wam pokazałam jej łóżeczko to wiele osób się śmiało, że to przegięcie i fanaberie. Smutne jest to, wiele osób przypina siebie, swoje dzieci, ale zwierze to już jeździ jakkolwiek. Bo niby co ma się stać… - zaakcentowała.
Przesuń w prawo, by zobaczyć więcej zdjęć.