Urodził się 5 września 1946 roku na Zanzibarze jako syn Bomi i Jer Bulsarów. Podobnie jak reszta rodziny – również i on został wychowany w obrządku zoroastryjskim. W wieku ośmiu lat rozpoczął naukę w indyjskiej St. Peter’s School. To właśnie wtedy założył swój pierwszy zespół – The Hectics, w którym grał na fortepianie. Okazało się również, że Farokh ma słuch absolutny. Żadnego problemu nie sprawiało mu powtarzanie melodii usłyszanych chwilę wcześniej w radiu. Ten okres w jego życiu po latach najbardziej kojarzył mu się z babcią i ciotką, z którymi mieszkał. Oprócz lekcji gry na fortepianie, zainteresował się także zajęciami ze sztuki, na które chętnie go posyłano. Swoją edukację zdecydował się kontynuować w St. Mary’s School, a po powrocie na Zanzibar – w szkole przy klasztorze św. Józefa.
Mając siedemnaście lat – razem z rodzicami i młodszą siostrą Kashmirą musiał wyemigrować z wyspy z powodu rewolucji, jaka wybuchła tam w 1964 roku. Przenieśli się wtedy do Wielkiej Brytanii, co było tym prostsze, że ojciec młodego wokalisty był szanowanym urzędnikiem Korony Brytyjskiej. Rodzina zamieszkała w niewielkim domu w Feltham, dzielnicy Londynu. W tym samym roku ukończył rodzaj technikum w Isleworth School, a następnie rozpoczął studia na Wydziale Grafiki w Ealing College of Art. Spotkał tam między innymi Tima Staffela, wokalistę grupy Smile, a poprzez niego – również Briana May’a i Rogera Taylora, będących wtedy członkami tej formacji. Pięć lat później obronił dyplom z projektowania i grafiki. Równocześnie, by zdobyć środki na swoje utrzymanie, razem z Taylorem pracował w sklepie z używaną odzieżą w londyńskim Kensington Market. Bulsara bardzo polubił muzyków, bywał na ich koncertach i podczas prób. Okazało się też, że ma kilka ciekawych pomysłów na urozmaicenie nie tylko repertuaru zespołu, ale również jego scenicznego wizerunku. W tym czasie postanowił spróbować swoich sił we własnym zespole – Ibex, który niedługo potem zmienił swoją nazwę na Wreckage. Ich brzmienie określano jako progresywny blues, z wyraźnymi wpływami między innymi Jimiego Hendrixa, Cream czy Led Zeppelin, a w swoim repertuarze muzycy mieli między innymi cover utworu Elvisa Presley’a – „Jailhouse Rock”.
Na początku 1970 roku dołączył do formacji Sour Milk Sea, która dwa miesiące później już nie istniała. W tym czasie ze Smile odszedł Staffel. Byłą to więc wymarzona okazja, by nareszcie móc rozwinąć skrzydła razem z zaprzyjaźnionymi muzykami. Bulsara przekonał pozostałą dwójkę, że warto kontynuować granie, tylko pod innym szyldem oraz po częściowej zmianie repertuaru, na jak sam to określił ”bardziej ambitny”. Na basie grał wtedy Mike Grose, potem Barry Mitchell, a od 1971 roku John Deacon. Sam Farookh objął funkcję wokalisty oraz zaproponował nazwę Queen, jako brzmiącą dostojnie, choć również dwuznacznie kojarzącą się z homoseksualizmem. Wtedy też postanowił przybrać pseudonim sceniczny – Freddie Mercury, nawiązując do mitologicznego posłańca bogów.
Od samego początku bardzo dbał o swój sceniczny image, chętnie projektował lub przynajmniej uczestniczył w procesie tworzenia strojów na koncerty. Pozostali członkowie zespołu patrzyli na to sceptycznie i nie brali go do końca poważnie. Z czasem okazało się jednak, że to właśnie te pomysły staną się jednymi ze znaków rozpoznawczych nowej grupy. Jego kreacje, często inspirowane baletem i surrealizmem, ściśle przylegały do ciała. Pewnej zadziorności dodawał mu także odkręcony statyw od mikrofonu, z czasem jego znak rozpoznawczy.
Podczas pracy nad debiutanckim albumem, w 1973 roku Bulsara postanowił nagrać dwie piosenki – nową wersję „I Can Hear Music” z repertuaru między innymi Beach Boys oraz cover „Going’ Back” Dusty Springfield. Wydał je pod pseudonimem Larry Lurex. W studiu gościnnie pojawili się wtedy także May oraz Taylor.
Queen swój pierwszy sukces odniosła wraz z wydaniem w listopadzie 1974 roku utworu „Killer Queen”, pochodzącego z płyty „Sheer Heart Attack”. W październiku następnego roku do sklepów trafił singiel „Bohemian Rhapsody”, autorstwa Mercury’ego, który uczynił z grupy prawdziwą gwiazdę. Ta niemal sześciominutowa kompozycja, łącząca w sobie rock z pastiszem oraz operą do dziś umieszczana jest na szczytach notowań utworów wszech czasów muzyki rozrywkowej, a krytycy podkreślają, że gdyby próbować (co jest niezmiernie trudne w przypadku Freddiego) znaleźć piosenkę oddającą jego kunszt aranżacyjny, talent kompozytorski i skalę głosu, to bez wątpienia najlepiej nadawałaby się do tego właśnie „Bohemian Rhapsody”.
W 1980 roku przyszedł czas na zmianę wizerunku Freddiego – zapuścił wąsy, ściął długie włosy. Zbiegło się to w czasie ze zmianą image’u całego zespołu – na potrzeby wydanego w czerwcu 1980 roku krążka „The Game” panowie na okładce zaprezentowali się w skórzanych kurtkach, przywołując skojarzenia z rewolucją punku, która ogarnęła wtedy muzykę popularną.
Gdy w 1985 roku Bob Geldof kompletował gwiazdorski skład na wielkie charytatywne przedsięwzięcie Live Aid – byli tacy, którzy wtedy mu odmówili (dziś mało kto chce o tym pamiętać), byli też i ci, których pierwotnie nie chciał zaprosić. Wśród nich znalazł się zespół Queen. Do historii przeszło niepochlebne pytanie, jakie zadał wtedy swoim współpracownikom, kpiąc ze znanej wszystkim orientacji seksualnej Freddiego. Do występu jednak (i na szczęście dla wszystkich) doszło, a występ Królowej okrzyknięto jednym z najlepszych w historii całej muzyki rockowej. Wokalista dosłownie porwał wszystkich swoją energią sceniczną. Geldof natomiast przyznał po latach, że Mercury urodził się, by zagrać przed zgromadzoną pod sceną i przed telewizorami widownią.
Pod wieloma względami jego niezwykła osobowość, także ta sceniczna – pozwoliła grupie zapisać na swoim koncie wyjątkowe koncerty – dwudniowy na Stadionie Wembley (1986), jedyny za Żelazną Kurtyną – na węgierskim Népstadionie (1986) oraz rekordowe pod względem ilości widzów – w brazylijskim São Paulo (1981) i angielskim Knebworth (1986). Oczywiście na tą magię sceniczną składało się wiele rzeczy – nie tylko utwory, wykonywane z zmienionych wersjach, niż tych, znanych z płyt, muzyczne popisy członków zespołu, ale przede wszystkim niezwykły kontakt z fanami, jaki potrafił nawiązać Freddie. Do stałych elementów, pozwalających równocześnie odpocząć pozostałej trójce, należały zabawy polegające na powtarzaniu przez publiczność krótkich fraz śpiewanych przez Mercury’ego.
Był talentem w wielu wymiarach. Miał głos rozciągający się na cztery oktawy, co dość niespotykane, biorąc pod uwagę wokalistów rockowych. Obdarzony tak zwanym słuchem absolutnym, śpiewał niezwykle czysto i dykcyjnie. Jego naturalnym głosem był baryton, ale wolał tenora. Co zrozumiałe, podczas występów na żywo zmieniał nieco aranżację utworów, by śpiewać niżej i nie narazić się na utratę głosu. Skutkami ubocznymi zawodowego śpiewania była swoista choroba zawodowa, czyli guzki na strunach głosowych, na które cierpi też między innymi Fish. Mercury to także utalentowany kompozytor i aranżer. Autor co najmniej połowy piosenek z repertuaru Queen. Potrafił cudownie łączyć pozornie nie pasujące do siebie gatunki. Nie ograniczał się tworzeniem w obrębie jednego stylu – uwielbiał mocne, rockowe granie, ale sam powtarzał, że jako romantyk ma też skłonność do popowego słodzenia i disco. Grał na fortepianie, często całymi godzinami i podczas takich sesji rodziły się genialne motywy, dopracowywane potem na forum całego zespołu. Próbował swoich sił na gitarze, ale nigdy nie był zadowolony z efektów. Wiedział, że do swego mistrza – Jimiego Hendrixa jest mu bardzo daleko. Nie przeszkadzało mu to jednak grać z prawdziwą przyjemnością na koncertach, szczególnie podczas wykonywania utworu „Crazy Little Thing Caled Love”.
Po wydaniu płyty „Hot Space”, okrzykniętej najsłabszą w dotychczasowej, a potem w całej dyskografii Królowej, wszyscy czterej panowie postanowili od siebie odpocząć i wykorzystać ten czas na swoje solowe projekty. Perkusista Roger Taylor przetarł wszystkim szlak wydając swój debiutancki longplay rok wcześniej. Freddie był zatem przekonany, że teraz przyszła kolej na niego. Na początku 1983 roku wszedł do studia w Monachium, by rozpocząć pracę nad nowym materiałem. Do współpracy zaprosił poznanego wcześniej Giorgio Morodera i tak narodził się singiel „Love Kills”, wydany we wrześniu następnego roku.
Pod koniec kwietnia 1985 roku na półki sklepowe trafił jego debiutancki longplay „Mr. Bad Guy”. Promował go utwór „I Was Born to Love You”. Niestety wydawnictwo sprzedawało się fatalnie – rozszedł się nakład zaledwie 160 tysięcy kopii. Taka ilość to było zdecydowanie za mało, biorąc pod uwagę rangę i status gwiazdy, jakimi od lat cieszył się wokalista. Zamiast zapowiadanego sukcesu – można było odtrąbić komercyjną klapę. Brzmienie utrzymane było w popowej stylistyce dekady, od łagodnych ballad, okraszonych ciepłym wokalem i klasycznymi partiami fortepianowymi, przez dyskotekowe piosenki do monumentalnych kompozycji, w których słychać orkiestrę symfoniczną.
Choć debiut nie nastrajał optymistycznie do dalszej kariery solowej – artysta z biegiem lat coraz poważniej rozważał możliwość nagrania płyty z muzyką klasyczną. Pozostając od dawna pod urokiem katalońskiej divy operowej Montserrat Caballé zdołał namówić ją na współpracę, w wyniku której powstała niezwykła płyta „Barcelona” dedykowana ukochanemu miastu artystki. Od samego początku śpiewaczka poddała się rytmowi pracy narzuconemu przez rockmana. Materiał był tworzony na bieżąco, a więc w sposób, do jakiego przyzwyczaił swoich kolegów z Queen. Wszystko opierało się na swoistych jam sessions, improwizacjach, często trwających całą noc. W ten sposób rodziły się kolejne utwory, choć na początku miała powstać tyko jedna kompozycja. Szybko okazało się, że tę niezwykłą dwójkę artystów, poza miłością do muzyki łączy… perfekcjonizm. Obydwoje przykładali wielką wagę do końcowego efektu ich współpracy. A przeszedł on najśmielsze oczekiwania – powstała płyta, łącząca, wydawałoby się, całkowicie odmienne dwa światy muzyczne. Zachwycona Montserrat stwierdziła, że krążek „Barcelona” to jedno z jej największych sukcesów w karierze. Nigdy też nie zgodziła się potem na podobny eksperyment, argumentując, że „chemia”, jaka wytworzyła się między nimi w studiu była wyjątkowa i nie da się tego powtórzyć z innym artystą.
Po raz pierwszy publicznie para mogła zaprezentować efekty swojej pracy w maju 1987 roku, podczas ogłoszenia decyzji o organizacji Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Przed nimi wystąpili między innymi Marillion, Duran Duran oraz Chris Rea. Caballé i Freddie pojawili się na końcu, w ramach niespodzianki, a ich występ był niewątpliwym sukcesem. Cała płyta ujrzała światło dzienne na początku października 1988 roku.
Choć w karierze solowej artysta nagrał zaledwie dwa albumy studyjne, trzeba przyznać, że wciąż był aktywny muzycznie poza swoim macierzystym zespołem. W 1987 roku nagrał utwór „Time”, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej do musicalu Deve’a Clarka o tym samym tytule. Niedługo potem ukazała się piosenka „In My Defence”. Ponownie wziął też na warsztat zapomniany utwór „The Great Pretender” formacji The Platters. W lutym 1987 roku wydał go na singlu i znów mógł wpisać na swoje konto kolejny sukces komercyjny. Smaczku dodawał towarzyszący piosence teledysk, w którym wokalista oraz między innymi perkusista Queen przebrani byli za drag queen.
Freddie chętnie współpracował także z innymi artystami, jak chociażby z Billym Squierem, Rogerem Taylorem oraz Michaelem Jacksonem, z którym miał wejść do studia przy okazji powstawania krążka „Thriller”. Niestety do tego nie doszło, z powodu wzajemnych zobowiązań biznesowych. Udało się jednak nagrać temu duetowi trzy nagrania – „Victory”, „There Must Be More to Life Than This” oraz „State of Shock”.
W listopadzie 1992 roku do sklepów trafił krążek „The Freddie Mercury Album”, na którą złożyły się remiksy solowych nagrań artysty oraz cztery piosenki z solowych płyt.
W 2000 roku w Wielkiej Brytanii ukazało się okolicznościowe wydawnictwo „Freddie Mercury: Solo”. Oprócz dwóch płyt artysty, znalazły się tam również demówki utworów. Na płytach DVD wydano obraz „Untold Story” oraz zbór klipów „The Freddie Mercury Video Collection”.
Znany był z wystawnego życia, szalonych przyjęć, podczas których bez skrępowania częstowano narkotykami. Artysta uwielbiał rozpieszczać swoich przyjaciół i współpracowników drogimi prezentami. Szokował i stawiał na prowokację; do legendy przeszły jego spacery po Londynie z pejczem w ręku. Miał też jedną z największych kolekcji na świecie antyków z Japonii, którą fascynował się od połowy lat 70. Uwielbiał koty, złośliwi nawet podkreślali, że ich towarzystwo woli bardziej od ludzi.
Prawdopodobnie w 1987 roku zaraził się wirusem HIV. Data jest trudna do ustalenia, bo sam wokalista nie był pewien, kiedy do tego doszło. Freddie skrzętnie ukrywał fakt, że jest chory. Wiadomo, że powiedział o tym swojej najbliższe rodzinie oraz, co zrozumiałe, członkom zespołu, których nie chciał oszukiwać. Konsekwentnie jednak unikał rozmów na ten temat z prasą. Coraz bardziej widoczne mięsaki Kaposiego oraz ich wypalenia maskował zarostem. Tracił jednak na wadze i to było już do zatuszowania o wiele bardziej kłopotliwe. Jego stan zaczął gwałtownie pogarszać się w 1990 roku. Nie wpłynęło to jednak na harmonogram prac w studiu – muzycy Queen pracowali wtedy nad krążkiem „Innuendo”. Freddie był zachwycony materiałem, lekarze tymczasem uważali, że nie dożyje planowanej premiery albumu na początek lutego następnego roku. Ich prognozy nie sprawdziły się, longplay odniósł ogromny sukces komercyjny, który szczególnie wokaliście dodał prawdziwych skrzydeł do pracy.
Wiedząc już, że każdy dzień jest prawdziwym darem – muzycy skupili się na tworzeniem nowego materiału oraz w ramach możliwości promowali świeżo wydaną płytę. W maju nagrano ostatni, jak się później okazało, teledysk z udziałem Mercury’ego do piosenki „These Are the Days of Our Lives”. Klip zrealizowano w oszczędnej czarno – białej konwencji, choć i ten zabieg nie był w stanie ukryć złego stanu zdrowia muzyka. W połowie października skomponował swój ostatni utwór - „A Winter’s Tale”, a na początku listopada uczestniczył w swojej ostatniej sesji nagraniowej – do piosenki „Mother Love”.
Ucinając wszelkie spekulacje – 23 listopada wydał oświadczenie prasowe, w którym potwierdził, że jest nosicielem wirusa HIV i choruje na AIDS.
Zmarł następnego dnia, 24 listopada 1991 roku o godzinie 19.20 w swoim londyńskim domu. Bezpośrednim powodem śmierci było grzybicze zapalenie płuc, występujące często jako powikłanie u osób ze stwierdzoną obniżoną odpornością organizmu. Miał 45 lat.
Pogrzeb odbył się trzy dni później według obrządku zoroastryjskiego, którego artysta był wyznawcą. Do dziś nie wiadomo, co stało się z prochami wokalisty – jedna z hipotez mówi, że zostały rozsypane nad Jeziorem Genewskim, druga, że urna spoczywa w ogrodzie domu, gdzie zmarł, trzecia w końcu, że została pochowana na cmentarzu pod fikcyjnym nazwiskiem.
20 kwietnia następnego roku na stadionie Wembley miało miejsce niezwykłe wydarzenie - The Freddie Mercury Tribute Concert. Z jednej strony chciano uczcić pamięc muzyka, z drugiej – zebrać pieniądze na walkę z AIDS. Dochód przekazano fundacji The Mercury Phoenix Trust, założonej przez pozostałych członków Queen. Wśród zaproszonych gwiazd, śpiewających utwory z repertuaru grupy – pojawili się między innymi – Annie Lennox, David Bowie, Guns N’ Roses, U2, Metallica, Elton John, George Michael, Robert Plant, Tony Iommi, Seal, Def Leppard oraz Lisa Stansfield.
W 2006 roku gitarzysta grupy Queen, Brian May, potwierdził, że trwają rozmowy w sprawie nakręcenia filmu biograficznego o Mercurym. W tym samym roku ustanowiono nagrodę Freddie Mercury Award for Live Music, a jego pierwszym laureatem została brytyjska formacja The Who.