Kibice oglądając konkurs skoków narciarskich, muszą czasem wstrzymać oddech. Wystarczy wspomnieć niedawny upadek Piotra Żyły w Wiśle. Skoczek zszedł ze skoczni zalany krwią. Na szczęście skończyło się to dla niego tylko lekkimi obrażeniami twarzy. Niestety zdarzały też o wiele groźniejsze w skutkach historie jak upadek Thomasa Morgensterna w Kulm, Simona Ammanna w Willingen czy Jana Mazocha w Zakopanem. Te wypadki potwierdzają, że jest to ryzykowny sport.
Curling jest bardziej niebezpieczny?
Okazuje się, że ryzyko wystąpienia wypadku na skoczni jest mniejsze niż w wielu innych dyscyplinach zimowych. Skoki narciarskie zajęły dopiero 16 miejsce w zestawieniu brytyjskiego dziennika The Guardian. Dziennikarze analizowali, do ilu urazów doszło na każdych 100 sportowców w danej dyscyplinie. Wzięli pod uwagę zdarzenia podczas igrzysk zimowych w 2010 i 2014 roku. Bardziej niebezpieczne okazują się wszystkie odmiany profesjonalnego narciarstwa, snowboardingu, a nawet łyżwiarstwo figurowe, hokej na lodzie czy curling.
Z informacji przekazanych ekspertom Rankomat przez Polski Związek Narciarstwa wynika, że wszyscy zawodnicy z kadry A, B i C, którzy reprezentują Polskę w zawodach międzynarodowych, posiadają stosowne ubezpieczenie. W jego skład wchodzą przede wszystkim koszty leczenia na sumę 300 000 złotych, ochrona od następstw nieszczęśliwych wypadków na 50 000 zł w tym z tytułu śmierci, trwałego inwalidztwa i trwałego uszczerbku na zdrowiu. Dodatkowo ubezpieczenie bagażu oraz OC. Ze względu na charakter dyscypliny ochrona ta rozszerzona jest o uprawianie wyczynowych sportów.
Źródło: rankomat.pl