Śmierć doświadczonej taterniczki
Kilkaset metrów od Kasprowego Wierchu znaleziono ciało doświadczonej taterniczki. 4 marca 33-letnia Jadwiga Brydówna miała dotrzeć do Obserwatorium Meteorologicznego na szczycie góry, gdzie pracowała – mimo niesprzyjających warunków postanowiła wyruszyć w drogę. Niestety, jej historia kończy się tragicznie – następnego dnia znaleziono ją zamarzniętą w okolicach grani Beskidu.
Apoloniusz Rajwa – geograf, taternik, przewodnik tatrzański, ratownik górski - był pracownikiem naukowym w Wysokogórskim Obserwatorium Meteorologicznym na Kasprowym Wierchu w chwili tej tragedii. Dzięki jego wspomnieniom (opisanym w Tygodniku Podhalańskim) możemy bliżej poznać historię feralnego podejścia na szczyt Kasprowego. Tragedia sprzed lat również dziś może być powodem do chwili zastanowienia dla wszystkich, którzy stawiają brawurę i przygodę przed rozsądkiem i ostrzeżeniami.
"Nie zważając na pogodę i warunki"...
„Jadzia Brydówna została przyjęta do pracy w Obserwatorium Meteorologicznym na Kasprowym Wierchu w sierpniu 1961 roku – zaczyna wspomnienia Rajwa - Kiedy mieszkała w Zakopanem, wstąpiła do Klubu Wysokogórskiego i zaczęła się wspinać, głównie w towarzystwie koleżanek, ale często wyruszała także na samotne eskapady czasem w zimowych trudnych warunkach. Te swoje przeżycia górskie zapisywała w pamiętniku, niektóre z nich zostały potem pośmiertnie opublikowane w "Kierunkach". Po zdanym egzaminie uzyskała również uprawnienia przewodnika tatrzańskiego. Kiedy nadarzyła się okazja zatrudnienia się w Obserwatorium Meteorologicznym na Kasprowym Wierchu uznała, że jest to akurat wymarzone dla niej miejsce, gdyż będzie mogła obcować z górami prawie na co dzień. W ciągu tych kilku miesięcy pracy w obserwatorium często wyruszała samotnie na kilkugodzinne wycieczki, nie zważając na pogodę i warunki”.
Współpracownik młodej taterniczki zauważa we wspomnieniach, że Brydówna miała spore doświadczenie górskie, jednak często zdarzało jej się przeciągać granicę bezpieczeństwa i mimo ostrzeżeń, niekorzystnych warunków wypuszczała się na szlaki. Pasja i miłość do gór wygrywała z ostrożnością. Podobnie miało być 4 marca 1962 roku. Wówczas Rajwa pełnił dyżur w obserwatorium, a Jadwiga miała dojść na swoją zmianę. Tego dnia w Tatrach było sporo śniegu, a warunki z godziny na godzinę się pogarszały. Taternik przyznaje, że z powodu silnego wiatru nie kursowała również kolejka, więc pracownicy musieli pieszo zdobywać Kasprowy.
Decyzja, która mogła wszystko zmienić
„W kasie kolejki u Aliny Kaszynowej zostawiłem wiadomość dla Jadzi, żeby, wyruszając z Kuźnic na Kasprowy, porozumiała się ze mną telefonicznie, to jej przekażę, jakie są na trasie warunki śniegowe i pogodowe. W czasie mojego podchodzenia w górę porywy wiatru dochodziły do 40 m/sek. W górnych partiach Kotła Goryczkowego była mgła, a jedyną orientację zapewniały tyczki slalomowe, które pozostały po ostatnich zawodach. Podchodziłem do obserwatorium 2,5 godziny i po dojściu na miejsce byłem nieco zmęczony, ale rozpocząłem dyżur. Około południa odebrałem telefon z Kuźnic, zgłosiła się Jadzia. Radziłem jej, by nie podchodziła, ponieważ nie jest to konieczne, gdyż na pomiary aktynometryczne przy takiej pogodzie się nie zanosi. Odpowiedziała, że nie ma co robić w Zakopanem, woli wychodzić na Kasprowy, przenocować, by na następny dzień być wypoczętą w pracy. W tej sytuacji zaproponowałem jej podejście przez Goryczkową, gdyż wiedziałem, jakie są tam warunki. Nie przystała na tę propozycję, gdyż ma uprzedzenie do Kotła Goryczkowego, w którym kilka razy we mgle błądziła”.
33-latka zdecydowała się zdobyć Kasprowy przechodząc przez Halę Gąsiennicową – tam miała zameldować się koledze przez radiotelefon. Po dwóch godzinach od wiadomości z Kuźnic, Brydówna skontaktowała się z obserwatorium. Rozmawiała wówczas z Michałem Orliczem – kierownikiem – który miał ją zapytać o to czy jest świadoma panujących warunków i czy jej forma pozwala na kontynuowanie podejścia. Rajwa wspomina:
„Było kilka minut po godz. 16. (…) Odpowiedziała, że nie ma o czym mówić i za chwilę rusza w górę. Maria i Mieczysław Kłapowie proponowali jej, by zanocowała na Hali, a rano udała się na Kasprowy".
"Co działo się potem, tego nie dowiemy się już nigdy"
Wyruszyła z Hali Gąsienicowej o godz. 16.20. "Co działo się potem, tego nie dowiemy się już nigdy. Można jedynie próbować odtworzyć przebieg zdarzeń. Podchodziła na nartach z założonymi fokami. Silne podmuchy wiatru spadającego z grani utrudniały podejście. Wyżej była mgła osadzająca szadź. Jadwiga była krótkowidzem, nosiła okulary, które zalepiał zamarzający deszcz i szadź, więc postanowiła je zdjąć. Przy tej pogodzie wcześniej zaczął zapadać zmrok. Nie zauważyła podpór kolejki krzesełkowej, kierowała się prosto w górę. Było coraz bardziej stromo”.
Godziny mijały, a Brydówna nadal nie pojawiła się na Kasprowym. Po 19-tej wszyscy zaczęli się niepokoić, jednak wyjątkowo niekorzystne warunki mogły sprawić, że czas pokonania tej trasy wydłużał się. Po 19:30 zawiadomiono ratownika na Hali Gąsiennicowej, a następnie zakopiańską centralę. Niecałe dwie godziny później kilku ratowników wyruszyło w dwóch grupach na poszukiwania taterniczki. Niestety, jeden z nich został przysypany przez małą lawinę, więc wycofano ich do schroniska. Ryzyko było zbyt duże. Poszukiwania miały być wznowione świtem. Toprowcy dotarli na Kasprowy o 9-tej następnego dnia nie napotykając po drodze śladu Jadwigi. Rajwa wspomina, że było bardzo wietrznie, a widoczność była ograniczona do 30 metrów. Chwilę później kończył swój dyżur i sam postanowił zejść szukając koleżanki. Udał się granią w kierunku Świnicy. Podchodząc na Beskid zauważył wśród pokrywy śnieżnej narty z założonymi fokami – rozpoznając sprzęt Brydównej. We mgle ruszył w stronę szczytu:
„We mgle zacząłem się rozglądać dookoła, po czym ruszyłem w kierunku wierzchołka Beskidu. Nagle wśród dużych głazów po stronie słowackiej zobaczyłem leżącą na śniegu postać - to była Jadzia. Ubrana w skafander i spodnie narciarskie, z głowy zsunęła się jej chustka. W jednej dłoni trzymała kijek, drugi leżał obok. Była sztywna, zamarznięta, pulsu nie wyczuwałem. Pobiegłem z powrotem do obserwatorium, poprosić kolegów o pomoc, zabierając po drodze narty Jadzi (…) Wyruszyliśmy na Beskid w czwórkę, zabraliśmy z sobą materac dmuchany, na którym przytransportowaliśmy Jadzię do hallu budynku stacyjnego. Tam po porozumieniu się z ratownikami w Zakopanem podjęliśmy akcję masażu serca. Nie byłem wtedy jeszcze ratownikiem i nie mieliśmy doświadczenia w prowadzenia zabiegów reanimacyjnych. W godzinach popołudniowych mimo silnego wiatru pracownicy kolejki zrobili jazdę na Kasprowy, wywożąc w górę ratowników (…) Ciało zawinięto w brezentowy worek i na toboganie zwieziono na Halę Gąsienicową, a potem do Kuźnic. Po drodze ratownicy ułamali gałązkę kosodrzewiny i jak każe zwyczaj, położyli na brezentowym worku” – relacjonuje Apoloniusz Rajwa – pracownik obserwatorium na Kasprowym Wierchu, który miał wówczas 28 lat.
Nie wyobrażała sobie życia bez gór
„Być może porywy wiatru przewróciły ją kilka razy, co spowodowało zsuwanie się po stoku, na co wskazywał pognieciony prowiant w jej plecaku. Było już ciemno, kiedy doszła do grani głównej, gdzie wiatr był najsilniejszy. Tam stwierdziła, że nie jest na Kasprowym. Może ogarnął ją lęk, że znowu pobłądziła. W twardym śniegu na grani próbowała wykopać zagłębienie, by choć trochę schować się przed wiatrem. Niewiele to dało. Temperatura w partiach szczytowych wynosiła wtedy minus 4 stopnie, a do tego dochodził silny wiatr. Musiała już być skrajnie wyczerpana, gdyż nie była w stanie wyjąć z plecaka zapasowego swetra. Zdecydowała się pozostawić narty w tym dołku i podpierając się kijkami, ruszyła pod górę, sądząc że dotrze do obserwatorium, ale pod górę to było w stronę wierzchołka Beskidu. Po kilku minutach jeden z silnych porywów wiatru znowu ją przewrócił. Nie miała już sił, by wstać i ruszyć dalej” – zastanawiał się nad ostatnimi chwilami życia swojej ówczesnej współpracowniczki Apoloniusz Rajwa, dodając:
„Towarzyszyłem Jadzi w tej ostatniej drodze z Tatr, bez których - jak mawiała - nie wyobrażała sobie życia”.