Martyna Wojciechowska pokazała niesamowite zdjęcie z wyprawy! To elektryzujące i niebezpieczne zjawisko?

Żyjemy w czasach w których fotografowanie codzienności nie jest już żadnym problemem. Dzięki temu mamy dostęp do widoków, które dla niektórych z nas byłyby niedostępne. Nie wszyscy mamy szanse na podróże i zdobywanie doświadczeń podróżniczych. Ostatnio ciekawostką z jednej z wypraw podzieliła się Martyna Wojciechowska. Warto poznać tajemnicę tego zjawiska!

Elektryzujące szczyty

Na swoim Facebooku i Instagramie podróżniczka pochwaliła się zdjęciem z wyprawy na Elbrus, który zdobyła 11 lat temu będąc wówczas w ciąży.

„Ale ten czas biegnie! Dokładnie 11 lat temu weszłam na Elbrus (5 642 m) - mój kolejny szczyt w projekcie Korona Ziemi. Nie byłam tam sama, bo w sumie zdobyliśmy go we... czwórkę - z Arturem Hajzerem, Darkiem Załuskim i ... Marysią (czy wejście na szczyt w brzuchu mamy zalicza się do Korony Ziemi?

Ps. A tak wygląda człowiek kiedy wpadnie w chmurę wyładowania elektrycznego. Moje najbardziej niezwykłe przeżycie z tamtego wejścia”.

Niesamowite i niebezpieczne zjawisko

Zdjęcie z chmury wyładowania elektrycznego wygląda imponująco, ale czym jest powodowane?
Ostatnio na jednym z górskich portali - „Aktualne warunki w górach” - pojawiła się podobna fotografia. Widzimy na nim jedną z turystek, która również doświadczyła podobnej sytuacji podczas wejścia na górę. Jak się okazuje, to, co wygląda ciekawie może być bardzo niebezpieczne!

„Uwaga!! Przypominamy! Jeśli przydarzy Wam się coś takiego - uciekajcie!!!! To silne zjawisko elektrostatyczne. Gdzie występuje - tam najprawdopodobniej w czasie burzy uderzy piorun! Często powiązane z iskrzeniem metalowych przedmiotów, czyli ogniami św. Elma”.

Czym są ognie św. Elma?

Wyczerpującej odpowiedzi na ten temat udzielił prof. Szymon Malinowski:

„Ognie św. Elma to rzeczywiście rzadkie zjawisko, ale dobrze opisane przez fizykę. Jest to specjalny przykład tzw. „wyładowania koronowego”. Warunkiem powstania takiego wyładowania jest istnienie dużej różnicy potencjałów między miejscem z którego zachodzi wyładowanie i innym punktem (otoczeniem). Ta różnica potencjałów musi być wystarczająco duża, żeby wywołać jonizację ośrodka przez który przebiega wyładowanie (w tym wypadku powietrza), a jednocześnie zbyt mała, żeby spowodować przebicie (pełne wyładowanie). Ognie św. Elma obserwują czasem marynarze i lotnicy. W wypadku żeglarzy jest to najczęściej sytuacja przed lub po burzy, ale bez wiatru. Niedaleko burzy lokalne wartości natężenia pola elektrycznego w powietrzu mogą wynosić kilkaset, a nawet tysiące V/m. Mokry statek czy metalowy samolot są dobrymi przewodnikami i wyrównują, w obszarze przewodnika, potencjał elektryczny. W takich wypadkach, lokalne (np. na topie masztu, końcu skrzydła)  różnice potencjałów między danym punktem a otoczeniem mogą być dostatecznie duże, żeby takie wyładowania koronowe generować. W przypadku statku najlepszą sytuacją do wystąpienia zjawiska jest brak wiatru czy ruchu względnego, zjonizowane powietrze nie jest unoszone z przepływem. W przypadku samolotów wyładowania koronowe zachodzą w bardzo cienkiej warstwie powietrza tuż przy powierzchni maszyny (bardzo duże różnice potencjałów w jeszcze silniejszych polach elektrycznych w atmosferze jonizują powietrze w warstwie „naskórkowej”). Myślę, że dziś zjawisko obserwujemy na morzu rzadko, bo gdy nie ma wiatru włączamy silnik. Poza tym wyładowania są na ogół słabe i ich zauważenie wymaga pełnej ciemności, światło np. z kabiny nawigacyjnej może być dostatecznie silne żeby utrudnić zaobserwowanie zjawiska”.  

Trwa Rekordowa Kumulacja w RMF FM!
Zagraj o rekordowe kwoty, które czekają na Ciebie w sejfach - kliknij tutaj »
Jesień w RMF FM jest prawdziwie złota, bo w sejfach od poniedziałku do piątku czekają na Was nagrody, które ledwo się tam mieszczą! Kliknij tutaj i sprawdź też rekordowe premie szans

Polecamy

Więcej z kategorii

Najchętniej czytane