Dla sportu Justyna Kowalczyk poświęciła bardzo wiele – rodzinę, przyjaciół, swój czas, zdrowie i życie prywatne. W końcu przyszedł moment, kiedy mistrzyni musiała pożegnać się z biegami narciarskimi. Taką decyzję podjęła zaledwie kilka tygodni temu. „Myślę, że to koniec pucharowych występów” – poinformowała wówczas na swoim Twitterze. „Sport był całym moim życiem. Teraz pozostanie mi tylko chodzenie na nartach dla przyjemności” – mówi z nowej perspektywy.
Justynie Kowalczyk, dla której zawodowe biegi narciarskie były dotychczas najważniejsze, nie jest łatwo odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jej życie nigdy nie było łatwe. Już niedługo po narodzinach jej rodzice usłyszeli dramatyczną diagnozę – z powodu poważnej infekcji wirusowej układu pokarmowego lekarze dawali jej znikome szanse na przeżycie.
„Tylko ona wie, ile razy w ciągu swoich 35 lat pokonała drogę z nieba do piekła i z powrotem” – powiedział „Rewii” jej ojciec, Józef Kowalczyk. „Najbardziej końca jej kariery nie mogła doczekać się mama Janina. Gdy córka skończyła 30 lat, zaczęła ją przekonywać, żeby dała sobie spokój z nartami. Powtarzała jej, że ma pomyśleć o sobie i założeniu rodziny” – dodał.
Ostatnie lata były dla Justyny wyjątkowo trudne. Zawód miłosny, ciąża i poronienie, później depresja. „Siostra jest zmęczona fizycznie i psychicznie. Ostatnie lata startów były z jej strony poświęceniem” – wyznał jej brat, Tomasz.
35-letnia sportsmenka marzy teraz o założeniu rodziny. Ma mieszkania w Krakowie, Zakopanem i w Warszawie, ale wciąż nie ma prawdziwego domu. „Mimo że jest sławna i ma pieniądze, to jej współczuję. Nie chciałabym być w jej sytuacji” – mów szczerze i bez ogródek siostra Justyny, Ilona kowalczyk.