Powiedzmy sobie szczerzę - na każdej rodzinnej imprezie jest tak samo. Ktoś musi spalić żart, przesolić żurek, zrobić przytyk do wagi ukochanego, acz nie trzymającego diety wujka, pokłócić się o problem sprzed 20 lat (np. o to, że ciocia Halinka na ślubie 25 lat temu miała różowa czy błękitną sukienkę), zasnąć przy stole, wydać za mąż zatwardziałą rodzinna singielkę i zadać fundamentalne pytanie: Kiedy zaręczyny, ślub, albo kolejne dziecko. Czy bez tego mogą się udać święta? Zapewne tak, jednak nie wspominalibyśmy ich po latach z takim rozżaleniem.
Marta Gałuszewska opowiedziała o świętach spędzanych z babcią:
Jak się je u babci, to ona twierdzi, że nie zjedliśmy wystarczająco dużo. "Na pewno jesteś głodna, przecież nic nie zjadłaś". A my już mamy zapasy porobione na następne trzy tygodnie zrobione w żołądku. A tu jeszcze ciasto wchodzi... Na ciasto jest w ogóle oddzielny żołądek - tak słyszałam. I jak to popieram.
Natomiast Kajetan Kajetanowicz opowiedział swoją rodzinną anegdotę:
Tuż przed każdymi świętami, rodzice chcieli wprowadzić nas w ten klimat świąteczny. Oczywiście malowaliśmy jajka. Tata zawsze był takim dumnym prowodyrem całej akcji i próbował nam pokazać, w jaki sposób zrobić to naturalnie. Pewnego razu coś nie zadziałało. To co najbardziej zafarbowało to ręce taty. Jajka pozostały białe.