Nowe fakty ws. śmierci księżnej Diany. Można było zapobiec tej tragedii?

W tym roku od śmierci księżnej Diany minęło już 20 lat. Światło dzienne ujrzały właśnie informacje, które rzucają nowe światło na tragedię, do jakiej doszło 31 sierpnia 1997 roku w Paryżu.

Niespodziewana i tragiczna śmierć księżnej Walii od 20 lat niezmiennie wzbudza ogromne emocje. Do tej pory pojawiają się nowe hipotezy i fakty w sprawie wypadku, do jakiego doszło w Paryżu. 31 sierpnia 1997 roku księżna Diana wraz z Dodim Al-Fayedem oraz jego ochroniarzem podróżowali z hotelu Ritz Paris do apartamentu przy ulicy Arsène Houssaye. Do tragedii doszło w tunelu Alma, podczas ucieczki wiozącego ich Mercedesa S280 przed paparazzi.

Jedna z francuskich telewizji wyemitowała 2-godzinny dokument, który rzuca nowe światło na ten tragiczny wypadek. Do tej pory wielu obarczało tragedią kierowcę samochodu wiozącego księżną Dianę i jej kochanka, który miał być pod wpływem alkoholu i leków psychotropowych. Jak informuje brytyjski „Daily Mail”, w filmie, który przedstawia relacje osób mających wcześniej do czynienia z feralnym Mercedesem S280, wysunięto mocną tezę, jakoby to właśnie samochód był winny śmierci czterech podróżujących nim osób. Mercedes miał być kompletnym wrakiem i nie nadawać się do jazdy.

W filmie ujawniono, że pojazd został zakupiony w 1994 roku przez francuskiego biznesmena, jednak kilka miesięcy później został on skradziony. Złodziej, który nim uciekał, miał bardzo poważy wypadek, w wyniku którego auto nadawało się niemal do kasacji. „Kilkukrotnie koziołkował” – opowiadał w dokumencie Pascal Rostain, autor nowej biografii księżnej Diany.

Po wypadku, do którego doszło na początku 1995 roku, właściciel Mercedesa odebrał nawet pieniądze z ubezpieczenia za zezłomowanie auta – do którego jednak wówczas nie doszło. Pojazd został następnie sprzedany firmie Etoile Limousines, z której to właśnie hotel Ritz wypożyczał limuzyny dla swoich klientów.

Pascal Rostain miał dotrzeć do jednego z kierowców pracujących wówczas dla hotelu Ritz. Na dwa miesiące przed wypadkiem mężczyzna po przejechaniu kilku kursów feralnym Mercedesem miał zgłaszać, że samochód nie nadaje się do jazdy i jest niebezpieczny. Jego zdaniem nie dało się nim rozwinąć prędkości większej niż 60 km/h. Mimo tych ostrzeżeń, menadżerowie hotelu wszystko zignorowali. Przypomnijmy, że gdy doszło do wypadku, samochód jechał ponad 120 km/h.

Zobacz także