Sebastian Karpiel-Bułecka po raz pierwszy zasiadł w fotelu jurorskim w popularnym talent show „Must Be the Music”. Mimo początkowych wątpliwości, decyzja o udziale w programie okazała się strzałem w dziesiątkę. Muzyk podkreśla, że była to dla niego szansa na poszerzenie horyzontów i nowe doświadczenia.
Bycie jurorem to nie tylko przywileje, ale i wyzwania. Karpiel-Bułecka przyznaje, że najtrudniejszym aspektem tej roli jest konieczność szybkiego formułowania trafnych, a jednocześnie dowcipnych uwag na temat występów uczestników. Pytany o to, czy patrząc teraz na uczestników, przypominają mu się jego początki na scenie muzyk odpowiada:
Ja startowałem zupełnie inaczej. Wtedy nie było w Polsce tego typu talent show. Na pewno udział w takim programie daje duże możliwości, można zwrócić na siebie uwagę. Ale też nie gwarantuje, że odniesiemy sukces.
- przyznaje. I dodaje jednocześnie: „Sukces jest wypadkową tylu czynników i nie da się podać gotowej recepty. Nie wystarczy sam talent. Czasem potrzebne jest szczęście, potrzebni są odpowiedni ludzie, których spotkasz na swojej drodze i którzy pociągną cię w odpowiednim kierunku. Konsekwencja, odporność na porażki czy krytykę”.
Rodzinne tradycje muzyczne
Muzyk podzielił się również osobistymi refleksjami na temat muzykowania z rodziną. Jego córka, Tosia, wykazuje muzyczne zainteresowania, co jest dla niego źródłem wielkiej radości. Karpiel-Bułecka nie wyklucza wspólnego występu na scenie z dziećmi w przyszłości.
Pewnie, że tak. Dlaczego nie? Moja Tosia jest bardzo uzdolniona muzycznie, uczy się grać na skrzypcach, na fortepianie. Widać, że ciągnie ją do grania. Nawet na ostatnie święta nagraliśmy wspólnie kolędę, którą można zobaczyć u mnie na Instagramie. Debiut na dużej scenie jeszcze przed nią
– wyznaje.
Rozmawiała Iza Komendołowicz