Longyearbyen – kraniec świata w Norwegii
Longyearbyen nie należy do znanych i turystycznych miast Norwegii. Leży na terenach wysuniętych najdalej na północ, a co za tym idzie – panują tam naprawdę ekstremalne warunki. Przykładowo noc polarna trwa tam kilka miesięcy, a temperatury w okresie zimowym spadają do -45 stopni Celsjusza. Mieszkańców nie jest dużo – wiadomo, że w miasteczku żyje około 2 tysiące osób. Dodatkowo mają dość rygorystycznie określone zasady, które zapewniają im przeżycie. Po pierwsze – nie można opuszczać miasta bez broni. W okolicy jest więcej niedźwiedzi polarnych niż ludzi, dlatego trzeba mieć coś na wypadek ataku drapieżnika. Po drugie – nie można przekraczać limitu spożycia alkoholu – dorosły mieszkaniec ma ustaloną miesięczną dawkę.
Jednak Longyearbyen to nie tylko zakazy i trudne życie – warunki gwarantują niespotykaną w innych miejscach czystość powietrza i przejrzystość. Gołym okiem dostrzeżemy obiekty oddalone nawet o 150 kilometrów.
„Miasto bez śmierci”
W Longyearbyen panuje jeszcze jedna, nietypowa zasada. Dosłowne tłumaczenie nazwy tego miasta to „miasto bez śmierci”. Mieszkańcy mają zakaz umierania, a dokładniej zakaz pochówku. To absurdalne założenie ma jednak przełożenie na rzeczywistość – od 1950 nie odbył się tam żaden pogrzeb. Jak to możliwe?
Mroźne warunki atmosferyczne sprawiają, że ziemia jest ciągle zamarznięta. To oznacza, że pogrzebane zwłoki nie ulegają rozkładowi. Tym samym w ciałach zakopanych np. po pandemii hiszpanki w 1918 r., nadal mogą być obecne aktywne wirusy. Naukowcy, w obawie przed uwolnieniem patogenów po ewentualnym ociepleniu, wprowadzili całkowity zakaz pochówku w Longyearbyen. Ma to uchronić dzisiejszych mieszkańców przed możliwością powrotu zabójczych wirusów. Jak to wygląda w praktyce? Lokalny cmentarz funkcjonujący przed ustaleniami badaczy został całkowicie zamknięty. Kiedy ktoś znajdzie się w stanie agonalnym, transportuje się go do kontynentalnej części Norwegii. Jeśli jednak dojdzie do śmierci, ciało jest wywożone.