Mateusz Opyrchał: Phil Collins jeszcze nie powiedział ostatniego słowa… Wygląda na to, że nie zamierzasz rezygnować z muzyki tak szybko.
Phil Collins: Nie! Przede wszystkim mam ogromne wsparcie… Piątkę wspaniałych dzieci, w różnym wieku, które dodają mi energii, nie tylko w życiu prywatnym, ale przede wszystkim zawodowym. Jestem bardzo szczęśliwy, że zdecydowałem się wrócić na scenę. Był czas kiedy myślałem, że jestem zbyt zmęczony, by jeszcze pracować i koncertować. To właśnie dzieci zachęciły mnie do powrotu i nie ukrywam, że za tym tęskniłem. Granie z moim synem Nicholasem i przyjaciółmi z zespołu sprawia mi ogromną radość i to była bardzo dobra decyzja. Szykujemy koncerty w Europie i odwiedzimy także Polskę. To plan na najbliższe miesiące, a potem zobaczymy!
M.O.: „Still Not Dead Yet Live” to dość odważna nazwa trasy koncertowej…
P.C.: To raczej żart, w nawiązaniu do mojej biografii, która nosi nazwę właśnie „Not Dead Yet”. Angielskie poczucie humoru, które nigdy mnie nie opuszcza. W związku z tytułem książki, postanowiliśmy tak nazwać trasę koncertową. (śmiech)
M.O.: Miliony fanów na całym świecie, dziesiątki hitów i lata spędzone na scenie… Co motywuje cię najbardziej do ponownego koncertowania?
P.C.: Wszystko kręci się wokół muzyki i koncertów. Ta trasa to wyjątkowe show. Za oprawę wizualną odpowiedzialny jest Patrick Woodroffe, który produkował koncerty Rolling Stones, Floydów i wielu innych. Ma ogromne doświadczenie i przede wszystkim wyobraźnie, jak to wszystko ma wyglądać, aby ludzie, którzy przyjdą na koncert, mogli poczuć coś wyjątkowego. Ja jestem zmuszony siedzieć podczas koncertu, z wyjątkiem dosłownie kilku momentów, co nie przeszkadza mi w utrzymaniu stałego kontaktu z publicznością. I to wszystko jest wspaniałym doświadczeniem. Trasa dostaje bardzo dobre recenzje, fani mogą usłyszeć utwory, na które czekają, a my świetnie się bawimy. Koncertowaliśmy dotychczas w Ameryce Południowej, Nowej Zelandii, Australii, Nowym Orleanie, Europie i teraz ponownie wracamy na Stary Kontynent. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę to robić.
M.O.: Jak sam wspomniałeś, masz konkretne wsparcie jeśli chodzi o muzyków. Myślę tutaj o Twoim synu, który podczas tej trasy gra na perkusji.
P.C.: Tak… Oczywiście, bardzo chciałbym móc znowu usiąść za bębnami i zagrać koncert, ale z przyczyn zdrowotnych jest to niemożliwe. Mam za plecami swojego syna Nicholasa, który jest głównym perkusistą i liczy się to, że możemy wspólnie grać i świetnie się bawić razem z publicznością. Muszę powiedzieć, że Nicholas z każdym koncertem jest coraz lepszy. Gra na bębnach od dziecka, a ze mną od momentu, kiedy skończył 16 lat. Teraz jest już pełnoletni i wszyscy są zachwyceni jego umiejętnościami. Ciężko jest mi mówić o nim w sposób obiektywny, bo jest moim synem, ale naprawdę uważam, że jest profesjonalistą i dodaje zespołowi wyjątkowej energii.
M.O.: Jeśli chodzi o edukację na bębnach, to uczył się od najlepszych. Może być dumny, że ma takiego ojca.
P.C.: Nicholas ma własne studio, gdzie gra ze swoim rockowo-alternatywnym zespołem. Teraz koncertuje ze mną i gra trochę inną muzykę. Jest bardzo uniwersalnym i zdolnym perkusistą, który jest w stanie zagrać praktycznie wszystko i czuje się dobrze w każdym stylu muzycznym. Śledząc jego karierę, przypominają mi się moje wczesne lata, kiedy jednej nocy grałem z Genesis, a później solo. Nicholas ma przed sobą genialną przyszłość, jestem tego pewien.
M.O.: Już niebawem, bo 26 czerwca, zobaczymy was razem na scenie PGE Narodowego w Warszawie. Podobno szykujecie jakieś niespodzianki!
P.C.: Na pewno was nie zawiedziemy! Jest kilka niespodzianek podczas show… Moment, w którym ja, Nicholas i Richie Garcia gramy wspólne solo na perkusjonaliach. To niesamowite uczucie, kiedy po tylu latach grania, jesteśmy w stanie wciąż czymś zaskoczyć publiczność i koncertować w miejscach, w których jeszcze nie mieliśmy okazji zagrać. Oczywiście nie zaprezentujemy wszystkich utworów w Warszawie, bo po prostu czas na to nie pozwala, ale możecie spodziewać się największych przebojów! Jestem przekonany, że to będzie wyjątkowy wieczór. Polska kojarzy mi się z koncertem Genesis w Katowicach. Pamiętam, że graliśmy w fatalnych warunkach, okropnym deszczu. Byliśmy całkowicie przemoknięci, łącznie z publicznością, której to absolutnie nie przeszkadzało i dawała nam niesamowitą energię. Pamiętam magiczny moment, w którym cały stadion zaśpiewał z nami „The Carpet Crawlers”, jeden z utworów Genesis. Mamy tyle wspomnień z tego koncertu, zwłaszcza, że był to nasz pierwszy raz w Polsce. Teraz zagram tu po raz drugi.
M.O.: Pewnie słyszałeś to pytanie setki razy… Ale wracam do komentarza Tony'ego Banksa o możliwym powrocie Genesis. Fani byliby zachwyceni…
P.C.: Wszystko jest możliwe! Mike i Tony są podekscytowani tym pomysłem, jeśli Nicholas zagrałby z nami na perkusji. Rozmawialiśmy o tym bardzo poważnie w zeszłym roku, kiedy zagraliśmy wspólnie kilka koncertów z Mike and the Mechanics. Jeśli chodzi o koncerty z Genesis, na razie nic nie mogę powiedzieć. Skupiam się teraz na swojej trasie. Widzimy się w Warszawie!