W świecie muzyki nie brakuje artystów, którzy potrafią nas zaskoczyć. Jednym z nich jest Maarten Devoldere, szerzej znany jako Warhaus. Ten belgijski piosenkarz, autor tekstów i producent, związany z zespołem Balthazar, rozpala serca słuchaczy na całym kontynencie i nie tylko. Ostatnio odwiedził Polskę, a fani mogli posłuchać go na festiwalu Inside Seaside w Gdańsku. Z 36-latkiem spotkał się Mateusz Opyrchał. Nowy odcinek podcastu STUDIO 96.0 jest już dostępny w sieci.
Maarten Devoldere z Warhaus o Polakach, muzyce, hipnozie i poszukiwaniu balansu
W rozmowie z Mateuszem Opyrchałem, lider zespołu Warhaus, Maarten Devoldere, dzieli się swoimi przemyśleniami na temat tworzenia muzyki, inspiracji i niezwykłego procesu pracy nad najnowszym albumem „Karaoke Moon”. Belgijczyk znany jest z głębokiego emocjonalnego zaangażowania w swoje utwory, a jego opowieści o Polsce, doświadczeniach i wpływach muzycznych, rysują obraz artysty nieustannie poszukującego.
W najnowszym podcaście Devoldere z entuzjazmem opowiada o swoich doświadczeniach z koncertów w Polsce, podkreślając niesamowitą energię i emocjonalność polskiej publiczności. „Wy po prostu nie bierzecie jeńców! Macie niesamowity vibe” - mówi artysta, wyrażając wdzięczność za możliwość występów w naszym kraju i opisując relację z polskimi fanami jako „słodką historię miłosną”. Niedawno 36-latek wystąpił w Gdańsku, a wiosną zagra koncert w warszawskim Klubie Stodoła.
„Karaoke Moon” - nowy rozdział w karierze
„Karaoke Moon” Devoldere opisuje jako eklektyczny i kinematograficzny, gdzie klasyka łączy się z nowoczesnością tworząc spójną całość. Belgijski muzyk przyznaje, że tworzenie albumu było wyzwaniem, mając na celu uniknięcie prostego popowego brzmienia na rzecz czegoś głębszego i bardziej zróżnicowanego. Inspiracje takimi artystami jak Nick Cave czy David Bowie są wyraźnie wyczuwalne, jednak 36-latek podkreśla, że album „Karaoke Moon” to wciąż w pełni jego autorska wizja.
Mówiąc o dojrzałości, artysta zastanawia się nad jej znaczeniem, przyznając, że album „Karaoke Moon” jest pełen humoru i niekonwencjonalnych rozwiązań. Devoldere wyjaśnia, że proces twórczy był dla niego formą zabawy i eksperymentu. Inspiracje takie jak Morrison czy Dylan, choć nie są bezpośrednio wymienione, mają wpływ na jego twórczość, podkreślając wagę doświadczeń życiowych i emocjonalnych w procesie tworzenia muzyki.
„Odbyłem kilka sesji z hipnoterapeutą, w trakcie których nagrywałem nasze rozmowy”
Co zaskakujące, Devoldere przyznał, że podczas pracy nad „Karaoke Moon” poddał się hipnozie, co miało znaczący wpływ na jego proces twórczy. Sesje hipnoterapeutyczne pozwoliły mu na eksplorację nowych obszarów swojej kreatywności, a nawet zaowocowały stworzeniem instrumentalnego utworu „Jacky N” podczas jednej z sesji. Ta otwartość na nietypowe metody pracy pokazuje, jak bardzo artysta jest zaangażowany w poszukiwanie nowych sposobów wyrażania siebie przez muzykę.
Devoldere przyznaje, że jednym z jego największych wyzwań jest znalezienie równowagi w życiu. Poprzez swoją muzykę, a szczególnie na albumie „Karaoke Moon”, stara się połączyć różne aspekty swojej osoby, balansując między dyscypliną a swobodą. Ta introspekcja i ciągłe poszukiwanie balansu w życiu i sztuce stanowią klucz do zrozumienia jego twórczości.
Cały wywiad Mateusza Opyrchała z Maartenem Devoldere'm przeczytasz poniżej.
Mateusz Opyrchał: Często powtarzasz, że Polska to kraj, w którym świetnie gra wam się koncerty. Założę się, że fani ponownie cię nie zawiodą. Co najbardziej podoba ci się w polskiej publiczności?
Maarten Devoldere: To jest jakiś dziwny paradoks… Wy po prostu nie bierzecie jeńców! Macie niesamowity vibe, typowy dla publiczności ze wschodniej części Europy. Jednocześnie potraficie niesamowicie odczuwać emocje i muzykę. Wtedy stajecie się bardzo ekstrawertyczni i pokazujecie jak można szaleć. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że możemy grać w Polsce. Pamiętam jeden z pierwszych koncertów w małym klubie tutaj… Wszyscy byli pod mega wrażeniem; co to jest za miejsce?! Za każdym razem kiedy tu wracamy, mamy podobnie. Taka słodka historia miłosna łączy nas z tym krajem. Dla nas, artystów, to mega satysfakcja.
M.O.: Mówią na to „słowiański duch”…
M.D.: Tak…
M.O.: Każda płyta zabiera mnie w jakieś miejsca… „Karaoke Moon” słuchałbym w teatrze, albo jakimś wyjątkowym klubie jazzowym. Stworzyliście na niej niesamowity klimat. Gdzie chciałeś zabrać słuchacza tym albumem?
M.D.: Myślę, że do wielu miejsc… To bardzo eklektyczny album, ale można powiedzieć, że kinematograficzny. To było nie lada wyzwanie, żeby zmieścić te wszystkie wątki na jednej płycie. Wciąż brzmi jak Warhaus, ale jednocześnie masz tu fragmenty muzyki klasycznej, recytowany wiersz. Jest dość rozdzierający numer „Jim Morrison”… Te wszystkie piosenki to efekt mojej ciężkiej pracy i zmuszenia się do tego, by nie stworzyć 10 kolejnych popowych piosenek. Na etapie produkcji chcieliśmy, żeby ten album brzmiał spójnie i tworzył odpowiednią atmosferę.
M.O.: Miejscami czuć vibe Nicka Cave’a… Ale to wciąż ty…
M.D.: Tak… Tydzień temu widziałem go w Antwerpii. Coś pięknego. Wszyscy ci wielcy idole gdzieś tam mocno siedzą we mnie. Na tej płycie wymieniam też Davida Bowiego. Czuję, jakbym stał na barkach tych wielkich mistrzów… Nie mogę się doczekać, kiedy ten album będzie już wasz i wreszcie poznam wasze opinie.
M.O.: Wzmianki o Morrisonie, Bowiem to ukłon dla nich, jako twoich idoli?
M.D.: Lubię Morrisona, ale jestem ogromnym fanem Boba Dylana. Jego akurat nie wymieniłem. Raczej chodzi o to, co oni reprezentują. Bowie był artystą, który potrafił się wcielić w tyle różnych postaci i stworzyć tyle charakterów… Morrison jest tutaj trochę ironicznie. Akurat to, co on reprezentował było dla mnie jakimś wyświechtanym obrazem gwiazdy rocka. Te skórzane spodnie, narkotyki, kłopoty z policją, taki „pretty boy”. Dla mnie totalnie stereotypowy. Kiedy jesteś młody, w głowie masz tylko sex, drugs and rock&roll. Utwór „Jim Morrison” mówi właśnie o dojrzewaniu, próbie bycia dorosłym jednocześnie nie mając pojęcia jak to się robi i od czego w ogóle zacząć.
M.O.: I to wszystko kończy się w wieku 27 lat…
M.D.: Dokładnie… Dlatego utwór zaczyna się od słów „Mam 35 lat”. Nie mam już 27 lat i młodzieńczy okres już dawno za mną.
M.O.: Śpiewasz też, że „masz 35 lat i nigdy wcześniej tak bardzo nie czułeś, że żyjesz”. Znamy cię jako bardzo wrażliwego artystę, który potrafi budować i wyrażać emocje jak nikt inny. Co ten wiek znaczył pod względem emocjonalnym dla ciebie?
M.D.: Wiesz, kiedy jesteś młody i masz dwadzieścia parę lat, świat jest twój… Kiedy byłem młodym muzykiem wydawało mi się, że mogę zdobywać wszystko i nic mi nie straszne. To trochę aroganckie podejście, ale taki okres przydaje się każdemu, żeby w końcu odnaleźć siebie. Potem, mając 35 lat, odeszła ode mnie dziewczyna. O tym z resztą jest poprzednia płyta. Wpadłem w nałóg, to było upokarzające. W końcu pomyślałem, że długo tak nie pociągnę i muszę wziąć odpowiedzialność za swoje życie, kierować się miłością i troską. To wszystko brzmi poważnie, ale utwór wyśmiewa niejako to, czym jest męskość i dojrzałość.
M.O.: Powiedziałeś kiedyś, że najbardziej dojrzałym albumem, jaki zrobiłeś, był „Ha Ha Heartbreak”. Jestem ciekaw, czy po „Karaoke Moon” przypadkiem nie zmienisz zdania?
M.D.: „Karaoke Moon” jest miejscami żartobliwy i sporo w nim humoru. Ten album był dla mnie, jako muzyka, wyzwaniem. Razem z Jasperem, który go produkował, próbowaliśmy tworzyć rzeczy, których wcześniej nie robiliśmy. Czasami to była wręcz taka dziecięca zabawa. Ciekawe jest to odnalezienie balansu. Starasz się nie być do końca dojrzały, bo to może wydać się nudne. Ludzie lubią autentyczność i przepływ, wtedy czują, że to jest to. Czym w ogóle jest dojrzałość? Chyba jeszcze nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie… Ten album jest raczej o pytaniach i odpowiedziach… Ale traktuje to jako komplement, kiedy mówisz, że jest dojrzały.
M.O.: To jakie najtrudniejsze pytanie zadajesz sobie teraz?
M.D.: Jestem raczej osobą, która popada w skrajności. Na albumie jest utwór „Zero One Code”, który jest nawiązaniem do starej książki „Narcyz i Złotousty”. Opowiada o dwóch przyjaciołach. Jeden z nich jest mnichem, a drugi artystą, który podróżuje po świecie i korzysta z życia. Morał jest taki, że każdy ma w sobie takie dwie osobowości. Sam próbuję połączyć w sobie takie dwa światy. Jestem bardzo zdyscyplinowany, czasem łapie się na tym, że jestem pracoholikiem… Potrafię pracować dwa miesiące bez przerwy, żeby potem w ciągu dwóch tygodni wszystko spieprzyć i wpakować się w kłopoty. Niby to nic takiego, ale wciąż próbuję złapać więcej balansu w życiu… Do tego właśnie teraz dążę.
M.O.: Opowiedz mi proszę o „Jacky N”, bo to jedyny instrumentalny utwór na płycie. Taki był zamysł, czy może tak zauroczyła cię ta melodia, że nie chciałeś na niej śpiewać?
M.D.: Nie mówiłem tego wcześniej, ale w trakcie pracy nad albumem poddałem się hipnozie. Odbyłem kilka sesji z hipnoterapeutą, w trakcie których nagrywałem nasze rozmowy. Okazało się, że zahipnotyzowany mówiłem sporo ciekawych rzeczy, które wykorzystałem potem na płycie. Na jedną z sesji zabrałem klawisze i powiedziałem terapeucie, że chciałbym poddać się hipnozie i pojamować pół godziny na instrumencie. Chciałem poimprowizować i wszystko nagrać. Właśnie w trakcie tej sesji powstała melodia do „Jacky N”. Ot cała historia. To bardzo prosta melodia. Tak prosta, że wydaje ci się, że gdzieś ją już słyszałeś. Poprosiłem mojego przyjaciela, z którym chodziłem do liceum, żeby zagrał te melodie na albumie. Jest klasycznym pianistą, więc kompletnie z innego świata niż my. Nie widzieliśmy się dwadzieścia lat, zadzwoniłem do niego i zapytałem, czy nie chciałby nagrać czegoś na moją płytę. Swoimi dłońmi pianisty wyciągnął niesamowitą głębię z tej melodii. Pamiętam, że to było dla mnie bardzo wzruszające przeżycie, kiedy usłyszałem, jak ten wirtuoz to zagrał…
M.O.: Cudowna historia… Dziękuję bardzo za rozmowę i mocno trzymam kciuki, żeby udało się z odnalezieniem balansu!
M.D.: Dzięki!
Warhaus - kto to?
Od wydania swojej trzeciej płyty w 2022 roku, Warhaus zyskał na popularności nie tylko w rodzinnej Belgii, ale i poza jej granicami. Maarten Devoldere, urodzony w 1988 roku, swoją muzyczną karierę rozpoczął w wieku 22 lat, kiedy dołączył do Balthazar. W 2016 roku postanowił jednak rozpocząć solową przygodę, nie rezygnując przy tym z występów z zespołem.
Solowy projekt Warhaus to kierunek muzyczny, który odchodzi od dotychczasowej twórczości artysty. Charakteryzuje się on lirycznym stylem, przypominającym ballady Serge'a Gainsbourga. Nie brakuje też porównań do Leonarda Cohena czy Toma Waitsa, co świadczy o niezwykłym talencie Devoldere'a. Dziś na rynku muzycznym pojawił się czwarty krążek Devoldere'a pt. „Karaoke Moon”.